Henryk Godlewski urodził się w Wychódźcu, nieopodal Warszawy, 6 lutego 1900 roku, w rodzinie z pięciorgiem dzieci: dwaj bracia, trzy siostry. O dzieciństwie Henryka nie wiadomo nic. Jego historia zaczyna się od wojny, w której nie brał udziału, 1914 – 1918, Henryk był wtedy jeszcze za młody. Jako że najstarszy brat walczył po stronie Rosjan w Azji – Polska była wtedy okupowana przez Rosję, Austro-Węgry i Prusy – a drugi brat wyjechał do Ameryki, Henryk pozostał z matką i siostrami w domu. O ojcu się nie mówiło, a o jednym bracie wiadomo, że ostał się bezpowrotnie na amerykańskim kontynencie. Inny brat, ten, co był w Azji, wrócił później z przestrzelonym okiem, zakrywał je czarną klapką, niczym pirat.
Pod koniec wojny Henryk pracował u piekarza. Jako że był to czas głodu, ściągał potajemnie resztki ciasta, zapominając przy tym zupełnie o drożdżach: chleb rósł mu w kieszeni i Henryk musiał bez przerwy chwytać się za kurtkę i rozprasowywać fermentujące ciasto.
W 1919 roku Polska stała się na powrót państwem, a Henryk służył w armii, w jednostce rezerwowej w rejonie górskim. Zaopatrzenie było kiepskie i wybuchały epidemie, tak więc siostry postanowiły, że muszą coś z tym zrobić. Przebrały się w stroje ludowe z regionu, wielkie kapelusze, zapaski i kolory, pojechały w góry i przeszmuglowały Henryka. W jego książeczce wojskowej jest napisane, że w 1919 roku był szeregowcem, a w 1920 przenoszono go trzykrotnie. To, że jedno z tych przenosin spowodowały jego siostry, nie zostało odnotowane.
Przez jakiś czas Henryk był pisarzem w urzędzie do spraw obrony, a to dlatego, że pewien generał nosił takie same nazwisko, a sam Henryk miał ładny charakter pisma, mówiono wręcz, że kaligrafował. Potem po raz kolejny był żołnierzem, w lecie 1925 roku, ćwiczenia rezerwy, przez cztery tygodnie. Tak samo jak trzy lata później, w czerwcu. W międzyczasie wyuczył się zawodu rzeźnika, u Hermanna Precela, przez trzy lata, a zdjęcie z legitymacji cechu rzeźników potwierdza tylko to, co już wpisane jest zamaszystym pismem w książeczce wojskowej: blondyn, jasne brwi i niebieskie oczy, twarz owalna, gładko ogolona. Że miał metr sześćdziesiąt sześć wzrostu, tego nie widać na fotografii z legitymacji, z kolei grubych warg nie wymienia książeczka wojskowa. W legitymacji można przeczytać, że wolno mu było się sprzeciwić, gdyby majster przymuszał go do niemoralnych robót. A mimo to wkrótce zrezygnował z tego dokumentu. Czy nie było dla niego więcej pracy w zawodzie rzeźnika, czy może też poróżnił się z Hermannem Precelem, tego dzisiaj nikt już nie jest w stanie powiedzieć. Lata później biurokracja prowadzących wojnę faszystów z sąsiedniego kraju zanotowała zawód: „Szewc”, i ta informacja została zarchiwizowana.
Ryszard jest synem Henryka Godlewskiego. Ma osiemdziesiąt lat. Ubrany w niebiesko-białą koszulę, szary sweter dziany, duże okulary z szeroką oprawką, podąża drobnymi, szurającymi krokami przez pokój jadalny do krzesła. Opowiada o swoim ojcu, a ręce mu przy tym drżą. Porobił sobie wcześniej notatki i przyczepił je do listu, który dostał ode mnie, i teraz referuje z nich w długich odcinkach. Jego żona robi coś w kuchni, zięć zasiadł z nami przy stole, dwie wnuczki siedzą na kanapie pod oknem, wyprostowane i bardzo poważne. Zegar na szafce, obok rozstawionych zdjęć rodzinnych, tyka, podczas gdy cicho padają polskie słowa, kierowane do rodziny i do mnie.
Rok 1939. Pierwszy września. To miał być jego dzień. Początek nowego roku szkolnego w Polsce, Ryszard miał siedem lat. Wojna mu go zepsuła. Tego dnia wielu już nie powstało. Tłumaczka mówi: „Już nie powstało, czyli umarło, to jest sztandarowe zdanie polskiej historii”. Sierpień był słoneczny, mówi Ryszard, „istny raj dla nas, dzieci, bo usypane na wojnę okopy były wspaniałym miejscem do zabaw”. Słyszał wtedy o Hitlerze, „pewnie, Wielka Brytania i Francja, i tak dalej”, nie chcieli prowokować, uważali, że należało prowadzić negocjacje. „Mobilizację przeprowadzono przed wojną o wiele za późno”. Jego ojciec, Henryk, chciał się zaciągnąć do wojska. Poszedł nawet do punktu mobilizacyjnego do Warszawy, ale odesłano go z powrotem do domu. Brakowało materiałów. Należało pociągnąć na wschodnie tereny, gdzie bagniste okolice, tam polska armia, ta konna, miała przewagę nad niemiecką. Pierwsze bomby już spadły. Ryszard opowiada, jak idzie z ojcem za rękę przez pofałdowaną okolicę na wschód od Warszawy, „był tam piaszczysty pagórek i kościół, studnia i wojsko, które poiło konie”. Ojciec powiedział: „Zostaniemy w lesie, niech najpierw dadzą im wody”, i w tym momencie zaczął się nalot, wzbił się piasek, odgłosów koni nigdy nie zapomni, oderwane kawałki ciał. Później widzieli polskich żołnierzy, co przyszli ze wschodu, oni wracali, a Henryk, żona i dziecko ukrywali się właśnie w tej pagórzastej okolicy na wschód od Warszawy, w lesie. Gdy znowu znaleźli się w domu, ich dzielnica była ostrzeliwana, ściany drżały, to także pamięta Ryszard: „W trójkę siedzieliśmy w środku”.
Ryszard mówi: „Dobrze, że tam jesteście”. Mówi: „Jesteście pomostem między mną a grobem mojego ojca, daleko stąd. Właściwie powinienem tam kiedyś pojechać”. Mówi: „Na to jestem już za stary”.
Warszawa była okupowana, a handel żywnością zabroniony. Jedzenie było na kartki, ale chleba z formy nikt nie chciał, nazywano go „gliną”. Naturalnie, że mimo wszystko handlowano. „Kto handluje, ten żyje” – Ryszard cytuje piosenkę uliczną. Środki żywności przywożono ze wsi. Również Henryk postawił swoją budkę i zawiesił na niej szyld: „Handel detaliczny – papier i torebki”. W koszach pod torbami leżało mięso. Mały Ryszard przynosił to mięso, kilka razy w ciągu dnia, nie można było bowiem trzymać zbyt wiele w budce, bo mogła zjawić się kontrola. „To nie było niebezpieczne – mówi Ryszard. – Niemcy tolerowali ten rynek, sami też chcieli kupować”. O wiele bardziej było niebezpieczne, jak kogoś złapali, w tramwaju, na ulicy, bez powodu. Tylko taki pech, że akurat tamtędy się szło. Były rozstrzeliwania i transporty do obozów koncentracyjnych. Miasto poobwieszane było brązowymi plakatami: „Ten a ten zrobił to a to i zgodnie z prawem został odpowiednio ukarany”. „Kultura zezwala na to, aby polować na Polaków” – cytuje Ryszard inną piosenkę, a tłumaczka dodaje: „Warszawa już w 1916 roku przeszła okupację niemiecką. To było jednak inne doświadczenie. Dlatego też rok 39 stał się takim szokiem”. Ryszard mówi: „Po zamachu było lepiej. Na szefa gestapo. Harcerze to zrobili”. I jeszcze: „Polska nie kooperowała. Jako jedyny kraj z tak wielu”.
1 sierpień 1944. Zaczęło się powstanie warszawskie. Przez 63 dni walczono po zachodniej stronie Wisły. Zginęło 200 000 warszawskich cywilów. Na wschodnim brzegu Wisły Niemcy utrzymali się do połowy miesiąca września. Rosjanie stanęli tuż przed miastem i nie atakowali. Henryk żył po wschodniej stronie miasta. Jeszcze zanim minęła połowa września, został deportowany. Jako jeden z 60 000. Piotr, brat z klapką na oku, który walczył za Rosję w Azji, uważany jest od tego momentu za zaginionego. Również o Henryku rodzina przez długi czas nic nie wiedziała. Żona Henryka, Wanda, czekała. Dopiero w 1964 złożyła wniosek o rentę wdowią. Po kapitulacji Warszawa została przez Niemców całkowicie zniszczona. „Potraktowano nas gorzej niż satelity Hitlera” – nadała Armia Krajowa na koniec, na początku października. Wojna skończona, pięć i pół miliona Polaków nie żyje, a Polska jest okupowana przez Rosjan.
W 1993 Feliks Gdak, Polak, któremu udało się przetrwać obóz koncentracyjny, pojechał do Engerhafe. Znalazł kamień pamiątkowy z 187 nazwiskami i zapisał je. Podarował Herbertowi Müllerowi, projektantowi kamienia, butelkę wódki, którą długo nosił ze sobą. Wróciwszy do Warszawy, Gdak opublikował nazwiska. Od tej chwili Ryszard wie, gdzie pozostał jego ojciec. Henryk jest pochowany w Engerhafe.
Ryszard, jako dziecko, wyciągał z ruin cegłówki. Gruzy sięgały do okien pierwszego piętra. Tymi cegłami odbudowywano miasto, a płacono w naturze, kaszą i chlebem. Pracy było w bród. Niedobrze, że tak mało było mężczyzn. Jego matka utrzymywała rodzinę. Później nie był taki pewny, czy to się aby zgadzało, że Henryk naprawdę umarł w Engerhafe. Ale jeden z ocalałych zapewniał: „Przecież go widziałem. Był takim palaczem, co to nawet chleb wymieniał na papierosy”.
„Jaki jest cel pani pytań? – chce nagle wiedzieć Ryszard. – Czy państwo niemieckie ma zamiar pozbyć się zwłok? Zatrzeć ślady, które pokazują, że wysoka kultura wcale nie chroni przed tym, żeby prowadzić taką wojnę?”.
W sąsiednim pomieszczeniu wisi zdjęcie ślubne Henryka. Duże, na środku ściany, oprawione w ramę. Ustawiamy się. Tłumaczka robi zdjęcie. Zięć wręcza mi fotografię: Ryszard w środku, między Henrykiem a Wandą. Trzymają go za ręce i uśmiechają się do kamery. Na prawo od Henryka idzie starszy mężczyzna, Piotr, ma klapkę na oku.
Wnuczka Ryszarda mówi po angielsku i niebawem zacznie studia w Groningen, mieście położonym niedaleko Engerhafe. To jej przesyłam dokumenty: akt zgonu i plan cmentarza. Inwentarz grobów przed i po ekshumacji w 1952 roku. Henryk nie został zidentyfikowany. Mimo to da się ustalić, w którym z ponumerowanych grobów znajdują się najprawdopodobniej jego szczątki. Dopisuję jeszcze, że dziwię się, iż imię żony na akcie zgonu jest inne. Zanotowałam sobie „Wanda”. I dlaczego Ryszard nic nie wspominał o zawodzie szewca? A może ta informacja na dokumencie jest fałszywa?
Wnuczka odpowiada, że jest jej bardzo przykro, ale cała moja podróż była nadaremna. Zmarły w Engerhafe Henryk Godlewski nie jest tym samym Henrykiem, który był ojcem Ryszarda. Godlewski to dość często spotykane nazwisko w Polsce. Sami też są tym bardzo zaskoczeni. Byli pewni swoich informacji. Z aktem zgonu zgadza się jednak tylko nazwisko i rok urodzenia. Mimo wszystko składa mi podziękowania za dokumenty i odwiedziny. Po raz pierwszy usłyszeli coś o ojcu Ryszarda. Powinnam jeszcze tylko wiedzieć, że postanowili z rodzicami, żeby staremu Ryszardowi nic nie opowiadać o nieprawdziwym Henryku w Engerhafe.
Imke Müller-Hellmann
Przekład z niemieckiego: Dariusz Muszer
O autorce:
Imke Müller-Hellmann, ur. 1975 w Akwizgranie, dorastała w Kolonii, mieszka w Bremie.
Ukończyła religioznawstwo oraz pedagogikę, pracowała jako przewodniczka podróży edukacyjnych, docent na kursach alfabetyzacji oraz jako pośrednik pracy dla ludzi z upośledzeniami.
Za swoje opowiadania otrzymała kilka nagród i stypendiów.
W 2014 ukazała się jej debiutancka książka „Verschwunden in Deutschland – Lebensgeschichten von KZ Opfern – Auf Spurensuche durch Europa” („Zaginieni w Niemczech – biografie ofiar obozów koncentracyjnych – poszukiwania śladów w Europie”, z której pochodzą publikowane teksty, będące debiutem autorki w polskim obszarze językowym.
Strona internetowa: www.imkemuellerhellmann.de