Płyta Meddle olśniewa nas za sprawą suity Echoes, chociaż rzadko o tym utworze w latach 70. mówiło się jako o suicie. Dlaczego? Bo nie ma opisanych części, bo muzycy raczej wolą mówić o długiej kompozycji, bo krytycy nie chcą przywiązywać się za wszelką cenę do gatunków muzycznych, bo…
Pomimo wszystko, dla mnie jest to rozbudowana kilkuczęściowa suita, mozaikowo układana, w której fragmenty spokojne łączą się z cierpkimi gitarowymi solami i urywkami eksperymentalnymi.
Zaczyna jednym fortepianowym dźwiękiem przypominającym sonar Richard Wright. Następnie wchodzą organy, po chwili gitara z tematem głównym w tle, pianino przygrywa, w trzeciej minucie perkusja i bas. Wright i Gilmour zaczynają śpiewać: Wysoko i nieruchomo w powietrzu wisi nad głową albatros/I głęboko pod powierzchnią kołyszących się fal/W labiryntach koralowych grot/Brzmi echo odległego czasu/Nadciąga ponad piaskiem/A wszystko jest zielone i podwodne.
Historia jest więc jak z morskich opowieści, a przecież zawsze ten utwór kojarzył się z odległymi krainami, zdobywaniem przez człowieka nowych lądów, szukaniem złota, z przygodami, które rozgrywały się w puszczach i dżunglach Afryki. Podwodne zwrotki mają oczywiście swój urok, ale może lepiej zapamiętać te pierwsze skojarzenia i uczucia, i niech one na zawsze pozostaną w naszej pamięci.
W siódmej minucie mamy znów do czynienia ze zmianą nastroju. Przez kilka minut Gilmour i Wright będą grać naprzemiennie swoje solówki. Linię rytmiczną buduje bas i perkusja w tym samym metrum.
W jedenastej minucie rozpoczyna się kolejny fragment. Wiatr prowadzi dialog z krakającymi wronami i ludzkim zawodzeniem. Organy przygrywają w dali. Oto posmak czarów z archaicznych wieków, może sentymentalnego i wzruszającego poszukiwania pierwszego człowieka, a może nieodgadnionego czarnego obelisku z 2001 – Odysei Kosmicznej Stanley`a Kubricka?
W piętnastej minucie muzycy wkraczają w najwspanialszą sekwencję w całej historii progresywnego rocka. Bas Watersa buduje atmosferę przygnębienia, organy zerkają już ku przyszłości, Gilmour w dziewiętnastej minucie elektryzuje słuchacza kilkoma mrocznymi akordami swego Stratocastera.
W ostatniej części słyszymy jeszcze jedną zwrotkę piosenki śpiewanej przez Gilmoura i Wrighta. W powolnych pasażach wszystkich instrumentów zbliżamy się ku końcowi, ale jeszcze spłynie po naszym policzku łza, bo przecież człowieczy los nie jest wcale bajką, może raczej snem, żalem, żałobą, wrzaskiem i wściekłością? Narasta szum wiatru. Sonar odezwie się jeszcze kilka razy, miarowo wyznaczając godziny naszego życia. Będzie tak przez wieki. Wiatr trwa, a my umieramy. Wiemy już dziś, że za sto lat nikt nawet o nas nie wspomni.
Grzegorz Kozyra
.
O autorze:
Grzegorz Kozyra: eseista, poeta, dziennikarz. Autor trzech tomów eseistycznych: W CZASIE NIEDOKOŃCZONYM (2005), DUCH SŁOWIAŃSKI (2009), CIEŃ I MAGNOLIE (2013).