Cztery dźwięki na początek i był to znany motyw, który chodził za mną już od drugiej klasy liceum. Trzy krótkie nuty na partyturze a następnie długa. Tak rozpoczyna się V Symfonia c-moll op. 67 Ludwiga van Beethovena, dzieło może najbardziej znane w historii muzyki obok jego IX Symfonii d-moll op. 125. Ja byłem pod wrażeniem tych dźwięków, zwłaszcza że słyszałem je po raz pierwszy w wykonaniu rockowego holenderskiego zespołu Ekseption, kapeli trochę podobnej do supergrupy Emerson, Lake & Palmer.
Źródłem dźwięków była winylowa płyta kupiona w Czechosłowackim Ośrodku Kultury i gramofon Fryderyk stojący w dobrym miejscu obok mojego biurka. Od fragmentów V Symfonii zaczyna się piąty album Ekseption zbudowany zresztą świetnie, od początku do końca wciągający i mocno jazzujący. Dużo tam fragmentów klasycznych, ale i progresywnego rocka. Lubiłem te rytmy… uderzył mnie jednak początek kompozycji i za wszelką cenę chciałem mieć oryginał. Długo wtedy deliberowałem ze znajomymi, czy w ogóle jest sens kupowania płyt z muzyką klasyczną. Przecież V Symfonii można było posłuchać w radiu, obejrzeć dobre jej wykonania w telewizji.
Jeżeli jednak pragniesz ulubionej muzyki słuchać wciąż i wciąż, tylko płyta winylowa lub taśma szpulowa dawała możliwości odbioru pełnego, w czasie rzeczywistym, wybranym przez Ciebie i tylko dla Ciebie. Przegrać na szpulę? Dobrze… ale w jakim wykonaniu? Kto jest mistrzem od Beethovena? Kogo wybrać? Jakiego dyrygenta? Jaką orkiestrę? Jak to zrobić, kiedy o muzyce klasycznej wie się bardzo mało? I kiedy to zrobić? W nocy nie było szans, w pokoju obok śpią rodzice, a mój brat przekręca się właśnie na drugi bok. Takie były rozmyślania młodzieńca, który w końcu za namową Artura kupił „Piątą” Beethovena w Czechosłowackim Ośrodku Kultury, podobnie jak dużą część swojej kolekcji płyt winylowych.
„Piąta” była grana do znudzenia i dzisiaj robi wrażenie, zwłaszcza początek Allegro con brio, następnie Scherzo. Allegro z przepysznymi partiami i sekwencjami skrzypiec oraz końcówka, triumfalny, mobilizujący do walki marsz. Jakże złudne są nasze nadzieje, kiedy nie widzimy sensu w marszrucie, a przecież warto, warto iść aż do końca. Widziałem na horyzoncie chmury, ale z przyjacielem kompozytorem nie przekomarzałem się, biegłem za nim, za jego wyrafinowaną melodią wprost z niemieckich zamków.
Nawet jeżeli nie kochałem Niemców, to jednak muzyka ma zawsze w sobie takie elementy duchowości, które niszczą wszelkie granice geograficzne, polityczne, narodowościowe. Jesteśmy ludźmi, mieszkańcami Ziemi. Dzięki muzyce tworzymy bardziej zgraną drużynę, bo oddychamy tymi samymi melodiami i pieśniami, żyjemy nimi, jesteśmy blisko siebie.
Muzy to rozumieją, dlatego zawsze wiedzą, jakie melodie są najlepsze do słuchania w danym momencie naszego krótkiego życia. Tutaj, w górach, Beethoven i jego utwory doskonale się sprawdzały. Można było nucić ten poważny motyw losu z V Symfonii i uwierzyć, że źródłem naszego szczęścia jest chwilowe uniesienie, podniecenie wywołane kilkoma dźwiękami dawnych instrumentów. Jeżeli nawet trwa to krótką chwilę, ta pasja jest wzruszająca, dająca do myślenia, ona nas przemienia, jesteśmy w stanie uwierzyć, że kolejne symfonie będą jeszcze lepsze dla nas, dla naszego istnienia.
.
Grzegorz Kozyra
…..
Grzegorz Kozyra: eseista, poeta, dziennikarz. Autor czterech tomów eseistycznych: W CZASIE NIEDOKOŃCZONYM (2005), DUCH SŁOWIAŃSKI (2009), CIEŃ I MAGNOLIE (2013), PODRÓŻE Z ORFEUSZEM (2016), MÓJ JAZZ (2017). W przygotowaniu do druku – tomik “Pieśni dla Żywych i Umarłych”.