Tako rzecze Zaratustra op. 30, poemat symfoniczny Richarda Straussa, rozbrzmiewa na moich oczach. Właśnie teraz o wschodzie słońca słynną introdukcją, wykorzystywaną już tyle razy nie tylko w filmie Stanleya Kubricka 2001- Odyseja Kosmiczna, ale także w reklamach, na sympozjach, konferencjach. Dzieło Straussa już cokolwiek zapomniane, a przeze mnie wtedy słuchane, nagrane najpierw z radia na magnetofon szpulowy, później kupione w Węgierskim Ośrodku Kultury. Płyta winylowa lśniła nowością, nakładana na gramofon przynosiła wiele odkryć, zwłaszcza w partiach skrzypiec, zdumiewająco czystych w części pierwszej i czwartej. Nie było ucieczki od tej Nietzscheańskiej w treści i Wagnerowskiej w melodyce muzyki, jakże dramatycznej i tragicznej.
Na drugiej stronie płyty winylowej był Dyl Sowizdrzał, inny poemat symfoniczny Straussa, rozrósł się jakoś, pączkował w akrobatyce humoru i prześmiewczych fraz. Można by oczywiście przy tej muzyce psocić i figlować, tylko nie wypadało już w tym wieku. Ucieszne to melodie do tańca i zabawy, może nawet do gier ulicznych. I znów, tak jak to u Straussa, prym wiodą smyczki, chce się żyć, swawolić, żartować, chce się przytulić do dziewczyny, zachłysnąć jej wdziękiem, urodą, ma się ochotę na psoty i harce.
Natomiast Symfonia alpejska op. 64 Richarda Straussa zawsze miała jeden odnośnik, tylko jeden przypis. Smyczki. Tak się właśnie zaczyna, smyczki, smyczki, a później fagot i obój. Wszystko brzmi majestatycznie, zwłaszcza pod Herbertem von Karajanem, ale ja miałem płytę winylową Leningradzkiej Orkiestry pod Jewgienijem Mrawińskim z wytwórni Melodia i chyba nigdy później nie słyszałem lepszego wykonania. No cóż, jeżeli jest się mistrzem od wielkich dzieł symfonicznych, tych naj… naj… od Szostakowicza i Prokofiewa, Brahmsa i Czajkowskiego, nie zapomina się o takich twórcach jak Richard Strauss. W tej interpretacji kunszt efektów dźwiękowych połączony jest z wirtuozerią każdej partii instrumentów – od smyczków po blachy. To ideał wielkiej orkiestry stworzony dzięki ciężkiej pracy i znanej rosyjskiej muzykalności. Gdzieniegdzie oczywiście słuchać słowiańską nutę, ale to nie jest przecież największy błąd.
W rzeczy samej u Straussa ten smutek jest widoczny, jest potrzebny, nie można przecież przez 50. minut być nadczłowiekiem, bawarskim kaznodzieją, trzeba także pochylić się nad ubogim góralem z Południa, wierzyć, że niebo otwiera w górach swoje wrota wszystkim skazańcom, również tym najbardziej pokrzywdzonym przez los.
Grzegorz Kozyra
….
Grzegorz Kozyra: eseista, poeta, dziennikarz. Autor czterech tomów eseistycznych: W CZASIE NIEDOKOŃCZONYM (2005), DUCH SŁOWIAŃSKI (2009), CIEŃ I MAGNOLIE (2013), PODRÓŻE Z ORFEUSZEM (2016), MÓJ JAZZ (2017). W przygotowaniu do druku – tomik “Pieśni dla Żywych i Umarłych”.