W księgarni na Świętokrzyskiej czekała na mnie płyta z dwoma koncertami skrzypcowymi Karola Szymanowskiego w wykonaniu genialnej Wandy Wiłkomirskiej i Orkiestry Symfonicznej Filharmonii Narodowej pod dyrekcją Witolda Rowickiego. Na ciemnobrązowej okładce można było dostrzec zarys głowy wybitnego kompozytora, który nigdy nie zapomniał, że jest Polakiem.
https://www.youtube.com/watch?v=jFP85o5Q-g8
Długo się zastanawiałem, kiedy po raz pierwszy usłyszałem te utwory. Czy w radiu, czy u kogoś znajomego i doszedłem w końcu, że oczywiście fragmenty I koncertu skrzypcowego op. 35 wykorzystał Andrzej Wajda w filmie Panny z Wilka, adaptacji opowiadania Jarosława Iwaszkiewicza. Byłem przecież na tym filmie i wszystko wydawało mi się w nim doskonałe. Nazwałem ten obraz absolutnym arcydziełem, najlepszym dziełem Wajdy, w którym udało się wszystko – od zdjęć, nastroju, malarskich pejzaży po montaż i grę aktorską. Odkryłem także w nim konteksty osobiste. Obraz kręcono w okolicach, w których się wychowywałem, w Radachówce koło Kołbieli. Znałem te tereny, wspominałem świeży zapach trawy po skoszeniu, płynący niedaleko Świder ze swoimi niezwykłymi skrętami i głębinami, ścieżki na łąkach, polne miedze i grusze, które pokrywały się pod koniec kwietnia białym kwieciem.
Muzyka Szymanowskiego pojawia się już w prologu filmu wraz z ukazaniem się na ekranie sylwetki Jarosława Iwaszkiewicza i cichnie wtedy, gdy Wiktor, najważniejszy bohater, zaczyna mówić nad grobem przyjaciela o śmierci. Jest to motyw główny arcydzieła, temat przemijania, odchodzenia z tego świata, pożegnań, wspomnień o zmarłych, ucieczki od pierwszej, może jedynej miłości w naszym życiu.
Koncert Szymanowskiego towarzyszy potem całej podróży Rubena. Zanika, gdy bohater zbliża się do tytułowego Wilka. Ujawnia się jeszcze w czasie drogi Wiktora na podwieczorek, rozmowy Rubena z Kazią, w scenie posiłku po polowaniu i w trakcie konnej przejażdżki z Jolą. Po raz ostatni dźwięki wyłaniają się w chwili wejścia Wiktora na prom i rozbrzmiewają już nieprzerwanie do końca filmu. Można powiedzieć, że skrzypce nie tylko towarzyszą bohaterowi, one spełniają określoną, ważną rolę, współtworzą nastrój, są związane z postacią Rubena, z jego życiem wewnętrznym. Ileż można znaleźć kontekstów w tej muzyce? Od pragnień, którymi całe życie żyjemy, fascynujących spotkań z ukochaną, po wędrówkę od naszych narodzin do śmierci…
Skrzypce solo brzmią zawsze smutno, a jeżeli jeszcze połączymy ich śpiew z obrazem, będziemy odbierać muzykę jako dramatyczny leitmotiv życia, naszych uniesień, chorób, fascynujących romantycznych miłości. I taki jest cały koncert Szymanowskiego, wodzi nas nieustannie na pokuszenie. Nie możemy o nim zapomnieć. Tak będzie do końca naszej egzystencji.
To erotyczny poemat, gdzie każdy dźwięk unosi nas jakby w przestworza. Zmysłowe miłosne niuanse powodują, że czujemy się związani z tą muzyką jakąś nicią, którą trudno przeciąć. Genialna jest kolorystyka, napięcia harmoniczne, dramatyzm itd. itd. Nie opiszę tych przeżyć, nie jestem w stanie. Ten koncert Szymanowskiego jest dla mnie jak marzenie o Raju, jak sny o potędze. Zawsze nim żyłem, nawet po odkryciu Orfeusza Igora Strawińskiego.
II koncert skrzypcowy op. 61 może nie jest już tak zmysłowy, ale ma inne walory. Radosny, pełen wigoru, smaczków wyprowadzanych z trójdźwięków, to utwór tak swobodny jak wiatr w górach. Rozsmakowałem się w tych dźwiękach, w góralskich motywach, w polskiej ludowości płynącej z Kurpiów, w legendarnych smakach rejbaku, czyli klusek z tartych ziemniaków, albo fafernuchów – złocistych pierników o kształcie rombów.
Wstęp jest cichy, spokojny z początkową frazą opartą na trzech dźwiękach e-fis-g, ale później następują kolejne i rodzi się temat genialny, zakotwiczony w polskości, w polskich krajobrazach, w polskich świętach. Najwięcej motywów Podhala odnajdujemy w części drugiej Andantino sostenuto, najpierw żwawej i tanecznej a potem wirtuozowskiej, z wyeksponowanymi aż do granic możliwości solowymi popisami skrzypiec. Tutaj mogą się sprawdzić tylko najwięksi wirtuozi, tacy jak Henryk Szeryng, Wanda Wiłkomirska, Kaja Danczowska czy Vadim Brodski.
Z części trzeciej bije znów energia, skoczność, ekspresja. Przypomnienie głównego tematu z części pierwszej jest zaskakujące, ale jak przetworzone! Genialność kolorystyczna łączy się efektami brzmieniowymi i ostrymi harmoniami. Ale wszystko jest poukładane, ma logikę – rondo jest rondem, scherzo scherzem, kujawiak kujawiakiem. Gdzieś w myślach budujemy schematy, a przecież one w muzyce istnieją tylko na papierze. Nie może być tak, że kompozytor myśli sztampowo, stereotypowo, wtedy nie powstawałyby genialne kantaty Bacha czy symfonie Beethovena.
Burzyć schematy, otwierać się na nowe muzyczne pomysły – tak budował swoje kompozycje Szymanowski, największy polski twórca od czasów Chopina. Robił to wyśmienicie, konstruując swoje utwory według znanego tylko sobie planu, wykorzystując wcześniejsze odkrycia Igora Strawińskiego, Ryszarda Straussa i Claude`a Debussy`ego, ale wyprzedzając także w swoich poszukiwaniach melodycznych np. Bélę Bartóka. W drugim koncercie skrzypcowym są takie elementy, które odnajdziemy w późniejszych dziełach węgierskiego geniusza.
Z Szymanowskim trudno się rozstać, z jego muzyką wielowymiarową, wielokształtną, bardzo polską, cierpką, duszną; ze skrzypcami, które płaczą, łkają, buczą, ronią łzy i słuchać ich, słuchać aż do nerwowych spazmów, drżączek, które powodują, że nie możemy usiedzieć na miejscu, musimy wstać i chodzić, chodzić, by wciąż żyć tą muzyką, zaprawiać się do walki o lepsze jutro zagubionej w odmętach świata ukochanej ojczyzny.
.
Grzegorz Kozyra
…..