Godziny z Polihymnią (12)
Antonio Vivaldi wydał Cztery pory roku w 1725 r. w Amsterdamie w obszernym zbiorze koncertów skrzypcowych opus 8, noszącym tytuł Il Cimento dell’ Armonia e dell’ Inventione (Spór między harmonią a wyobraźnią). Już sam tytuł mówi wszystko. Autor bowiem wskazuje, że forma dzieła, harmonia jest ważna, ale ważna także dla kompozytora jest wyobraźnia. Bez niej bowiem dzieło by nie zaistniało. Ale dlaczego zaraz spór? Czy wyobraźnia może być tak skażona, że w końcu dzieło przepadnie i nawet genialna harmonia nie pomoże? A może chodzi o starożytną już polemikę, co ma większe znaczenie dla danego utworu – forma czy treść? Dzieło musi być oparte na jakiejś historii zrodzonej w naszej głowie, ale tak ukształtowane, byśmy je zrozumieli. Czyli cooo? Jednak treść? Nuty zapisane na papierze… Twierdzę jednak, że ważniejszy jest duch, który wyłania się z zapisu i dźwiękami, takimi ulotnymi, iluzorycznymi oszałamia nas.
Vivaldi, który był mistrzem opery, doskonale wiedział, że słowa mogą zobrazować muzykę, a poszczególne epizody pór roku jakże subtelnie można oddać za pomocą smyczków. Przypatrzmy się na przykład Wiośnie. Dla Vivaldiego kojarzy się ona nade wszystko z radością płynącą z nadejścia mitologicznej cudownej Primavery. Wszystko wokół kwitnie, ptaki śpiewają, wiaterek wieje. Można więc odtworzyć ptasi chór i Vivaldi to robi, stosując troje skrzypiec solo. Posłuchajmy. Czy nie słyszymy rzeczywiście ptasiego świergotu? A czy ptasi śpiew nie kojarzy się nam z wiosną, która kolorowa, wielobarwna i malownicza odwiedza nasze podwórka?
Największy znawca muzyki rudego księdza z Wenecji, Michael Talbot tak opisuje fragmenty Wiosny, na podstawie dołączonych przez kompozytora tekstów. „1. Kiedy potoki, owiewane łagodnymi podmuchami Zefira słodko szemrzą, płynąc dalej. Łukowane pary szesnastek w tercjach wyczarowują szemrzące potoki, a podobny ruch w półnutach powiewy wiatru. 2. Grzmot i błyskawica, wysłane, aby ją ogłosić, spowijają powietrze czarnym całunem. Tremola smyczków obrazują grzmot, szybko wznoszące się gamy i błyskotliwe arpedżia — błyskawice.”
Można by tak oczywiście opowiedzieć całą historię związaną z porami roku, prześwietlić wszystkie zakamarki naszej duszy, zamienić się w kompozytora, który każdy nastrój potrafi odtworzyć jak stwórca ziemi, nie zapominając nawet o skowronku wygrzewającym się na słońcu.
Mnie zawsze porażały części wolne koncertów. Melancholijne, jakże głęboko nastrojowe. Talbot twierdzi, że trzeba w nich wykluczyć element narracyjny ze względu na czas trwania, jednak mimo wszystko i tutaj genialny Wenecjanin odmalowuje różne sceny z naszego życia, jakby dopowiadając historie, które mogłyby się zdarzyć także w naszych marzeniach i snach.
Talbot opisuje, że w koncercie Zima solista oraz niższe instrumenty smyczkowe obrazują przyjemność siedzenia przy kominku, podczas gdy skrzypce odtwarzają krople deszczu padające na dworze. Ależ tak! Tak musi być. Ale czy na pewno? Czy nasza wyobraźnia nie tworzy jednak innych światów? Jakże to tak? Ilustracyjność pozostaje ilustracyjnością, ale tylko do pewnego momentu. Nikt przecież nie wmówi mi, że pada deszcz, kiedy nie pada. Gdy mokre płatki śniegu opadają na ziemię – a ja tak to widzę – jest zupełnie inaczej niż wyobrażał sobie kompozytor.
Muzyka Vivaldiego tworzona w Wenecji może oczywiście znów potwierdzać nasze domniemania, że jest tak cudowna, tak niezwykła, bo kreowana w rzeczywistości do piękna się odwołującej, w świecie w żadnej mierze nie zakłamanym, ale śródziemnomorskim, za górami, lasami. Nie zawsze jednak są to chyba właściwe skojarzenia. Piękno Wenecji jest w istocie urodą melancholijną, dekadenckim pasażem zamkniętym w przestrzeni murów, budynków i pałaców. A u Vivaldiego dekadencji nie ma. Jest sam żywioł czterech pór roku, jest radość życia, mikrokosmos złożony z kropel deszczu, kwiatów pachnących o poranku.
Dla mnie każda część utworu Vivaldiego jest urzekająca, zachwycająco ulotna, by ukochać jej rytm, brzmienie, nastroje – od radości do smutków, od rozkoszy do przygnębienia, od wesela do tragedii. Słuchać tych koncertów można o każdej porze dnia i nocy, i nigdy się nie znudzą. Bo jest w nich tak zachwycająca barwa dźwięków, taka kolorystyka, która emanuje ciepłem, przyjaźnią, że nic innego wokół może nie istnieć. Oto prawdziwe piękno wieczystej muzyki kochanej przez miliony melomanów na całym świecie. Także przez Basię, która zawsze rano nastawia odpowiednie fale radiowe, by posłuchać Vivaldiego i z nim rozpoczynać kolejny poranek życia.
Grzegorz Kozyra
…..
Grzegorz Kozyra: eseista, poeta, dziennikarz. Autor czterech tomów eseistycznych: W CZASIE NIEDOKOŃCZONYM (2005), DUCH SŁOWIAŃSKI (2009), CIEŃ I MAGNOLIE (2013), PODRÓŻE Z ORFEUSZEM (2016), MÓJ JAZZ (2017), Pieśni dla Żywych i Umarłych (2018), Godziny z Polihymnią (2018)