Zdania były podzielone; czy był to zły, czy, przeciwnie, dobry
znak. W każdym razie był to punkt wyjścia do czegoś nowego,
niejasnego.
Zbigniew Herbert „Próba rozwiązania mitologii”
Tylko ty jesteś. Ty, moje nieszczęście
I moje szczęście, niewyczerpane i czyste.
Jorge Luis Borges „Zakochany”
Czekanie na coś, co dopiero ma nastąpić, ludzie wyrwani z kontekstu, puste wnętrza, zawieszenie … Takie odczucia towarzyszyły mi gdy przed laty, gdy Jerzy był jeszcze w Poznaniu, obcowałam z jego obrazami. Na wystawach, w jego pracowni.
Nie pamiętam mieszkania obok Teatru Nowego przy ul. Rosevelta. Pamiętam okna na ostatnim piętrze Osiedla Sobieskiego, z widokiem na – wydawało się, zwłaszcza po zmroku – rozległe, odległe miasto, jednocześnie widokiem na niepoliczalne okna wokół, intrygujące światłem, półcieniami, czy mrokiem za ich zasłoną, z zastanawiającymi sylwetkami ludzi …Kłębiło się nas wtedy u Jurka wiele osób. Artyści, krytycy, galernicy. A potem nagle to wszystko się urwało. Jerzy zniknął z pejzażu tego miasta. Nie miałam z nim kontaktu. Czasami któryś z kolegów mówił coś o jego wyprawie do Australii. Ale tyle się wtedy działo.
Gdy patrzę na tamte lata ze sporej już perspektywy, sama czasami myślę – jak to wszystko było możliwe? Historia nagle przyśpieszyła. Nagle, no może nie tak nagle, ale na przestrzeni lat 1981-1989 minionego stulecia wszystko tu, w Polsce przeobraziło się. Nie bez ofiar, nie bez pokiereszowanych życiorysów. Od braku papieru toaletowego przeszliśmy do formacji barwnych i wzorzystych rolek, od nierzadko niemożliwości uzyskania paszportu, po rzeczywistość z tym dokumentem w szufladzie, od spotkań, gorących dyskursów, przekonania, że trzeba coś zmienić i działań zmieniających tę zgrzebną, zatrzaśniętą strefę naszego bytu (Jurek pisze mi teraz w e-malilu: „Czytaliśmy wtedy Borhesa i Herberta”.), po brak, zupełny brak czasu na cokolwiek, po gonitwę za – najczęściej nowym modelem kolejnego potrzebnego lub niepotrzebnego gadżetu; po milczące spotkania wtedy, gdy już kogoś żegnamy!
Dlaczego o tym piszę?
Dlatego, że odnalezienie się wirtualne (fb, e-mail) z Jurkiem po latach przywróciło mi także jego obrazy.
A zapamiętałam głównie „Ławeczkę” oraz ogólnie sterylność, geometryczność i nie zagospodarowaną przestrzenność pozostałych obrazów, jakby miejsca „po kimś”, czy „dla kogoś”. Najczęściej z nutą, linią czerwieni. Nie jaskrawej, ale dającej sygnał, takiej arc line, pozostającej w głowie, pod skórą.
Krytycy pisali: „Malarski zapis chwili.”, „Codzienność nobilitowana …”.
Zostały mi też w głowie mroczne grafiki Jurka, o które teraz dopiero go dopytuję.
Jednocześnie mam na swojej półce tom „POLONIA, Słownik biograficzny”. Autorami są Agata i Zbigniew Judccy, a edytorem nieistniejące już, znakomite Wydawnictwo Naukowe PWN, rok 2000.
Tu czytam:
Michalski Jerzy Wacław. Artysta plastyk, ur. 28 września 1949 w Gorzowie Wielkopolskim […] Studia artystyczne w Akademii Sztuk Pięknych (obecnie Uniwersytet Artystyczny – dop. GB) w Poznaniu 1973-77. Asystent 1977-85, adiunkt 1985-91, profesor 1991-92 Katedry Rysunku tejże ASP.
I dalej – wyraźny już przeskok do działań po wyjeździe: […] współzałożyciel galerii sztuki (Swing Bridge Art Gallery) i pracowni artystycznej w Dunalley (Tasmania) 1992- ; właściciel i dyrektor prywatnej szkoły plastycznej w Dunlley 1992 -. Uprawia malarstwo, grafikę, rysunek. Uczestnik wystaw zbiorowych, m. in. w Australii, Austrii, Bułgarii, Belgii, Francji, Polsce, Niemczech i na Węgrzech. Wystawy indywidualne …
Lista ich jest bardzo długa, najróżniejsze miejsca w Polsce i w świecie. Piszę więc do Jurka e-mail z pytaniem, które z jego wystaw były dla niego szczególnie ważne, przełomowe?
– Każda ostatnia wystawa jest dla mnie ważna – pisze w odpowiedzi. – A przełomowe? Chyba każda z wystaw w Canberze. Moja tam galeria należy do najlepszych galerii w Australii. Tu w Hobart natomiast – przełomową była moja wystawa w Despard Gallery “The City” w 1998 roku. Wszystkie obrazy sprzedane na otwarciu, połowa do niemieckiej kolekcji jeszcze przed otwarciem. Po tej wystawie zacząłem sprzedawać praktycznie wszystko, tzn. w tej chwili żyję tylko z malowania …
Co do wernisaży – bo o to też pytałam, pytałam jak je przeżywa ? – to jest to co daje mi pewnego rodzaju ”trill” , szczególnie wtedy, kiedy wystawa jest w mojej własnej ocenie dobra i kiedy mogę dyskutować, omawiać każdy obraz z widzami, co czasami jest dosyć zabawnym doświadczeniem ….
W przytoczonym powyżej „Słowniku biograficznym” hasłu poświęconemu Jurkowi towarzyszą dwie ilustracje, reprodukcje jego obrazów „Ulica” (1998) i, z tego samego roku, „Chłód”.
Patrzę w nie i patrzę. W obu uderza wręcz nieznośna perfekcja, są niczym nienagannie skrojony garnitur, w którym można tylko stać, by nic, co może go zdefasonować się nie zagniotło! Stać i nie oddychać, w żaden sposób nie naruszać żadnego z tych miejsc, które jest obojętne wobec obecności tu człowieka. Czy jest z tej egzystencjalnej pułapki jakieś wyjście? Jest – na jednym amfiladowe przejście bijące jasnością, na drugim bezludne schody wiodące w górę, na wysokość obustronnej ciężkiej historią zabudowy oraz spadzista, ulica pomiędzy załomem budynku obejmującego schody a okalającym ten kwartał murem. W tle zarówno podejścia jak zejścia (samotna wpisana w tę przestrzeń postać nie prowokuje żadnego kierunku), też rozjaśnienia. Jakiś sygnał ? Znak. Impuls, żeby ruszyć się z miejsca, w którym nie ma życia ? …
Wiem, że z omówień krytycznych Jerzy ceni sobie bardzo uwagi zmarłego w 1995 roku, poznańskiego kolekcjonera, krytyka sztuki i poety, wieloletniego dyrektora Galerii Miejskiej Arsenał w Poznaniu i założyciela Galerii R – Mariusza Rosiaka,, uważa je za najbardziej trafne w odniesieniu do tego co malował jeszcze w Polsce, co kontynuował potem w Australii, ale już z postaciami w tych jego wyimaginowanych wnętrzach, w otwartych przestrzeniach , na ulicach, placach, w pejzażu.
Mariusz Rosiak pisał:
„Jerzy Michalski należy do pokolenia, którego świadomość artystyczna kształtowała się na styku doświadczeń nowej figuracji i hiperrealizmu. Te dwie lekcje przyswoił sobie jeszcze w okresie studiów zanim odnalazł swoją własną formułę obrazu.
Punktem wyjścia było wnętrze. Nie ważne czy konkretne czy wyimaginowane. Pociągała go architektura, poetyka i tajemnica wnętrza o nie do końca określonej topografii. Niekiedy tylko pojawiał się człowiek, jakiś dominujący kolor czy niespodziewany rekwizyt, co wnosiło element symboliczny.
Płótna Michalskiego emanowały zatem dyskretną aluzją, niepokojem, czymś, o czym się wie, co wisi w powietrzu, ale co otacza milczenie … W ostatnich obrazach z coraz większą dbałością o architekturę obrazu i kolor, pozwala się prowadzić aurze fascynujących go wnętrz – tajemniczych, posępnych, agresywnych, albo wręcz odwrotnie – pełnych spokoju, blichtru i urody.
[…] wnętrza stają się pejzażem, którego topografia jest nie do końca określona, podobnie jak przeznaczenie czy cel, któremu to wnętrze ma służyć.
I, to co może najważniejsze, wnętrza te – sterylne, jasne, jakby nasłonecznione albo ciemne i ponure – potęgują swoim klimatem nieobecność człowieka. Są albo jego wspomnieniem albo jego oczekiwaniem.
I to jest bardzo egzystencjonalne przesłanie tego malarstwa; z obrazu na obraz narasta poczucie nieobecności tych, których w tych wnętrzach chcielibyśmy spotkać … ”
Trafne. Widzę i czuję to wszystko w całej serii również najnowszych obrazów Jurka. W „Time 2”, „Morning Pace”, w „Night” i w „Entry Sketch”, w “Silent City”.
Najmocniej, dla mnie, w „Time 2”. Znowu ławeczka. Tyle, że tamta, jeszcze polska, jest siermiężnym znakiem peerelowskiego czasu. Puste miejsce. Plus, nad nią, mapa Europy. Ławeczka „Time 2” usytuowana tyłem do nas oglądających obraz może pochodzić z najróżniejszych, industrialnych miejsc świata, z peronu jakiegoś dworca, metra, z przystanku tramwaju w tunelu. Barwne pleksi, albo kafelki, lub inny jeszcze z nowych technologii pochodzący materiał ten przystanek obudowujący. Tamta „Ławeczka” (1980) była bez wątpienia początkiem drogi. Ta w „rajskim” anturażu? – no właśnie … Nie wiemy czy to jest dzień, czy noc. Nie wiemy dokąd zmierza siedzący na niej człowiek. Jest zmęczony, spóźniony, zrezygnowany, czy raczej zdeterminowany, wie dlaczego tu jest i dokąd udaje się teraz? Każdy musi sam sobie sam odpowiedzieć na jakim etapie podróży jest ów człowiek z obrazu, przefiltrować to przez własne doświadczenie, emocje, empatię. On nie da nam żadnego znaku. Widzimy tylko tył jego głowy …, czyli – charakterystyczny dla Jurka element metafory i tajemnicy, dostrzegany przez krytykę również w Australii. Właśnie ukazuje się tam książka o sztuce na Tasmanii, Michaela Denholma, znanego krytyka i pisarza. Najobszerniejszy w niej rozdział traktuje o twórczości Jerzego Michalskiego.
Powracam jeszcze do moich z Jerzym e-mailowych korespondencji, w których dociekałam inspiracji jego grafik, z tej samej wystawy, na której była „Ławeczka”. Intrygował mnie w nich widok kamer filmowych (podobnie jak obrazach pt. „Kamera”). – Okazuje się, że to nie tylko odniesienie do mediów, do rejestracji reporterskich. Jurek marzył o jeszcze jednych studiach.
Film jest jego pasją do dzisiaj. Tyle, że jako namiętnego widza. Co odnosząc do obrazu malarskiego, jest w dużym stopniu przełożeniem na niego, bo jest po prostu umiejętnością kadrowania, zamykania w tym kadrze fabuły, perspektywy, drugiego, trzeciego planu, tła, drobiazgów pozornie nie istotnych, przede wszystkim jednak światła, zarówno w obrazie malarskim jak i filmowym nie bez znaczenia. Jerzy Michalski operuje tym wszystkim z niebywałą perfekcją.
Posłałam mu zdjęcie obrazu jednego z artystów, obrazu na pierwszy rzut oka sprawiającego wrażenie powinowactwa z malarstwem Jerzego … Odniósł się do niego zdecydowanie pedagogicznie, jakby został wezwany do korekty: „Obraz ciekawy, ale ma tyle błędów w perspektywie. Kolor jest bardzo dobry.”
A tamte grafiki – pisał dalej – to moja własna technika, rodzaj monotypii, forma gazety, szpalty z demonstracjami, z tekstem – rodzajem komentarza do tego, co się wtedy działo (w Polsce stan wojenny dop. GB). Słowa hasła, jak: My, Wy, Oni, Over, itd … Mocno polityczne prace.
W tym samym e-mailu wyjaśnia mi „kamery” w swoich pracach z lat polskich.
– To było na moim dyplomie. Wtedy myślałem aby studiować dalej, w szkole filmowej. Pierwsze podejście miałem nieudane, w 1977 roku, a po dyplomie dostałem pracę na uczelni i moje marzenie odleciało … Pytasz też o fotografię – kontynuował. Dla mnie to tylko ”narzędzie”, tzn. kolekcjonowanie i selekcja, czasami jest to montaż z rożnych fotografii, finalnie jednak nie ma nic wspólnego z realnym malowaniem, raczej polegam na instynkcie … Fotografia bywa pomocna do pewnego rodzaju rekonstruowania przeszłości, w malowaniu czegoś co kiedyś przeżyłem, chociaż – to często znajduję w filmach. Film pozostał moją pasją, również dokumentalny, biograficzny, i muzyka – szczególnie jazz. Oczywiście książki. Mam dużą kolekcję biografii artystów, wiele książek oraz albumów o sztuce również tzw. duplikatów po angielsku – moich ulubionych autorów z ”polskich czasów”. Hašek, Herbert, Borges, Bułchakow, Tarkowski, inni.
I tu mamy chyba klucz do jego obrazów, z pozoru tylko hopperowskich. On naładowany jest innym doświadczeniem, inną wrażliwością, bo wpisaną ochronny, metaforyczny, niekiedy ironiczny dystans.
Mariusz Rosiak pisał o jego świadomości kształtującej się pod wpływem nowej figuracji i hiperrelizmu. Tak, tylko Jerzy Michalski został wyposażony także w obszary literatury nie wyłącznie frapująco opisującej, ale stawiającej pytania, dociekającej, tworzącej kody (vide moje cytaty – jako wprowadzenie do tego tekstu, jako jego motto), odrębnej np. Edwardowi Hopperowi rzeczywistości. Jerzy mówi mi więc: Hopper?, bardzo cienię jego malarstwo, to co malował jest mi bardzo bliskie, moje obrazy technicznie są bardzo jednak inne, tematy owszem, w wielu wypadkach wspólne. Jednakże moje malarstwo należy lokować w tzw. Realizmie Magicznym, czyli – wszystkie elementy obrazu, technika malowania są użyte dla ”przesłania”, czy dla tematu obrazu. Nie ma to nic wspólnego z ”realistycznym malowaniem”, jak w hiperrealizmie.
By wyraźniej unaocznić te różnice przytoczę encyklopedyczną definicję Realizmu Magicznego. – To tendencja estetyczna, ukształtowana początkowo w Niemczech, w latach 20. XX wieku, w sztukach plastycznych, wtórnie zaadaptowany na grunt literacki. Historycznie stanowił reakcję na ekspresjonizm, bliski jest także Neue Sachlichkeit (Nowy Obiektywizm, Nowa Rzeczowość). W swoich założeniach ta odmiana realizmu zrezygnowała z osadzenia stricte w rzeczywistości, jak również z całej estetyki mimetycznej. Głównym czynnikiem wyróżniającym nurt było odwoływanie się do wyobraźni, operowaniu tym, co dziwne, niezwykłe, zaskakujące, nawiązywaniu do legend i mitów oraz lokalnych tradycji.
Ale że jest też w malarstwie Jerzego Michalskiego jakieś nieprawdopodobne zapamiętanie – nie tylko dlatego, że maluje nawet 40 obrazów rocznie, dlatego, że (takie mam odczucia) on nie wychodzi z tych obrazów, ma jakiś wewnętrzny imperatyw tworzenia – dociekam rzeczy pierwszych, tego co kumuluje się w nas w najwcześniejszych latach życia, a potem mniej czy bardziej świadomie w nas odciska, jest punktem odniesienia do wszystkiego, do tego co i jak robimy.
Wiesz – wspomina – wychowałem się w domu, który był w dużym stopniu kreatywny. Ojciec był zawodowym fotografem. Sporo też rysował. Tu zabawny zapamiętany przeze mnie wyraźnie moment: mieliśmy z nim grę, kto lepiej narysuje wybrany temat i – wygrałem ten „konkurs”. Rysunki oceniała Mama. Rysowaliśmy konie. Ja narysowałem konia w galopie, z postacią. Ojciec – to ocena Mamy – narysował osła …
Zawsze rysowałem. Od małego. Ale malować zacząłem w szkole. To co z tamtego czasu, nauki w Technikum Leśnym są moje pierwsze obrazy. Byłem w internacie i miałem wiele czasu na sztukę, na portrety kolegów i pierwsze pejzaże. Potem spotkałem (to już w Gorzowie) – Jana Korcza, malarza o niesamowitym talencie do nauczania. Zorganizowaliśmy grupę malarzy amatorów i malowaliśmy razem w każdej wolnej chwili. Ja już wtedy pracowałem. Jeździliśmy na plenery, a w zimie malowaliśmy w wynajętej pracowni. Korcz praktycznie otworzył nam oczy na to, jak należy interpretować naturę, postrzegać kolor, światło, formę. Często cytował nam pewną zabawną anegdotę. Otóż: Malarz maluje pejzaż na polu, i maluje ten pejzaż bardzo dokładnie, każdy liść każdy kamyczek itd. Chłop który pracował na tym polu podchodzi i obserwuje go przez jakiś czas, wreszcie dotyka jego ramienia i mówi: Panie dlaczego pan to maluje, jak to tam już jest? … No właśnie – w tym zawiera się cały sens malarstwa!
Jerzy, sądzę, ma w sobie coś z psychologa, terapeuty. Przede wszystkim wobec samego siebie. Jego obrazy są misternie wypracowane i z pozoru chłodne, czyste, obojętne. W gruncie rzeczy są nasycone, nawarstwione znaczeniami, emocjami, pytaniami o sens, o to dokąd, którędy i czy w ogóle dokądś?… Przy jednoczesnej bijącej z nich pewności: Wiem gdzie jestem, co i dlaczego robię. Bo świat jest w gruncie rzeczy wielką pustką zbyt wielu ludzi zatrzaśniętych w swoich marzeniach, których nigdy nie zrealizują ze strachu, że stracą to, czego nie mają. Jakże wyraźne jest to zwłaszcza w portretach Jurka. Każda z jego postaci intryguje mnie, czymś w nich „zawieszonym”.
Jerzy też był przez lata dla mnie kimś w czasie, w przestrzeni zawieszonym. Usiłuję teraz dociec jego wyborów, statusu, jego samoświadomości, dążeń. Nękam go pytaniami. Na szczęście odpowiada:
– W Australii jestem jak wiesz od lutego 1992 roku. Dlaczego? Praktycznie do dzisiaj tego nie wiem. Raczej przypadek i osobista sytuacja …, to że na uczelni nie byłem traktowany poważnie, zrobiłem docenturę i ciągle nie miałem własnej pracowni …
Fakt, że jestem tutaj nazywam przeznaczeniem. Mogę malować bez żadnych ograniczeń, czy presji. Ten wyjazd dał mi spełnienie. Tak, zdecydowanie jest to moje miejsce. Mam oczywiście kilka projektów modernizacji. Będę budował osobną pracownię graficzną, pielęgnuję tu wokoło las (pół hektara). W przyszłości będę budował jeszcze osobny dom, bardziej wygodny i nowoczesny. Tak, praca, praca. To to, co daje mi osobistą satysfakcję, równowagę w moim życiu.
Wracam jednak do obrazów. Nurtuje mnie, wspomniana na początku moich rozważań, pojawiająca się w nich szczególnie często, z różną dynamiką, specyficznie traktowana, czerwień. Takie mam odczucia. – Gdy dostaję odpowiedź Jurka w kwestii ulubionego obrazu, obrazu, który rzeczywiście w nim zapadł, jest dla niego ważny, czuję się jakbym dotknęła kodu.
Tym obrazem jest Diego Velázqeza ”Czerwony Papież – Innocent X ” z Galerii Doria Pamphilj w Rzymie.
Niesamowity obraz – czytam w e-mailu. To mała galeria. Portret znajduje się w osobnej sali. Wchodzisz i – ten Papież tam po prostu siedzi …, i świeci … kolor, emanuje psychiczna obecność, i te oczy …
Przeglądam raz jeszcze dostępne mi obrazy Jerzego. Od „Ławeczki” po szczególnie mnie zahaczającą – „Nike”, gdzie czerwień staje jaskrawą dominantą. Pozorną. Puste muzealne sale o właśnie czerwonych ścianach. Amfiladowe przejścia obramowane bielą. W głębi – biała rzeźba. Nike.
Czyżby to był malarski manifest Jerzego Michalskiego?
(*) Tekst tego artykułu opublikowany został w gorzowskim magazynie „LAMUS” (nr 2/12), który okazał się pismem … czarno-białym. Dla malarstwa tak znakomicie operującego tonacjami barw to klęska. Przywracam więc tutaj obrazom Jerzego Michalskiego kolor.
.
Od Redakcji: Obrazy Jerzego Michalskiego są też w naszej KOLEKCJI
.
Interesujące malarstwo, jego atmosfera kojarzy mi się z twórczością Edwarda Hoppera, Alex’a Colville’a a czasem nawet Giorgio de Chirico.
Miałem bardzo podobne skojarzenia: Edward Hopper i Giorgio de Chirico. Trudno o lepsze inspiracje!