.
Urodziłem się
Urodziłem się dwanaście lat po wojnie,
ale nie potrafię dać temu świadectwa. Kiedy sąsiedzi
oglądali obrazki z Auschwitz, zmagałem się z piecem,
podpałką i sadzą Pomimo to, że znali je na pamięć,
bali się próbnych alarmów, schodzili do piwnicy
zabierając ze sobą dokumenty, plecaki i poduszki.
W swoim niepokoju byli wręcz abstrakcyjni. Szukali
bliskich za pomocą Czerwonego Krzyża. Kiedy
poszukując ojca przeglądałem “Guernicę” Picassa,
oni rewidowali pamięć zgłębiając wiedzę o zaginionych.
Liczyli, iż odezwą się wzywani na świadków. Zapukają
do drzwi, potwierdzą tożsamość obozowym numerem,
wejdą prosto z marszu w nasze życie, w drewnianych
chodakach.
Milcząco, bez pytania i bez żadnej odpowiedzi przejdziemy
nad tym do porządku. Policzymy żyjących, przypiszemy
im
czyny i świadectwa. Oni zaludnią nasze życie
swoim strachem. Od tej chwili pokojowo będzie
rozwiązywać sprawy, pracując na rzecz
nieokreślonej przyszłości.
Urodziłem się po Hiroszimie i Nagasaki, wzniecałem
pożary przypiekając trawy, delektowałem się popiołem,
paliłem gazety patrząc jak słowa zamieniają się w proch.
Nicość była fragmentem mego świata, uczyłem się
pamiętać, iż mając swój kres, nic nie jest trwałe.
Obcowałem ze śmiercią chowając bliskich, psy, koty
i ptaki. W moich rękach rozpadały się z pozoru
nieśmiertelne rzeczy, coraz częściej wątpiłem w ocalenie
i pamięć. Wyczuwałem w tym pierwotny fałsz,
o którym nas nigdy nie uczono. Nie próbowano
tłumaczyć nam wyobraźni, zdając się na podęczniki
wchodziliśmy naiwni w głąb życia, mając pod poduszką
usprawiedliwienia, nieodrobione lekcje z życia,
a pod nogami relacje z przesłuchań historii. Wbijałem
jej
pod paznokcie, iż pewnie żyją jeszcze ofiary,
oprawcy i świadkowie, że ktoś musi dać świadectwo,
osądzić winy. Uśmiechnęła się przez zaciśnięte usta
i podciągnęła wyżej pętlę.
Urodziłem się dwanaście lat po wojnie…
.
Mój kraj
Mój kraj pustoszeje, o każdej godzinie,
za dnia i w nocy. Codziennie
młodzi, wykształceni Polacy pakują walizki
biorąc najbardziej potrzebne rzeczy,
do życia po tej podobno lepszej stronie Europy.
Na mojej ulicy, puste okna, firanki
stanowią teraz granicę, nikt tu nie sprawdza
czy klucze pasują doc drzwi,
nikt nie zapuka, sprawdzając jak brzmi pustka
Moja dzielnica postarzała się, tak szybko,
iż tylko “Acheron” wie, ilu jej mieszkańców odkłada
na
swój zbiorowy pogrzeb, bo ktoś powiedział,
że będzie taniej, i dla młodych coś zostanie,
bo w Niemczech od dawna chowają
we wspólnym dole posypanym wapnem,
bo teraz oni uczą nas
jak się bezgranicznie poświęcać
dla swojej europejskiej ojczyzny.
Darmowe promocje kuszą, wejdź,
zostaniesz zbawiony, mamona
doda
ci pewności siebie, że jeszcze jakoś żyjesz.
Młodzi robotnicy, pracując za grosze
w wolnej chwili, w ogródkach popijając cienkie wino
chwalą dzień, bo mogło być gorzej,
później donośnie przeklinają, by wyrzucić
z siebie, ten polski językowy kompleks,
“bo na co dzień taki dziwny, trudny,
dobry do wyrażania emocji,”
a podobno wystarczy niespełna tysiąc słów,
by zrozumieć świat, tylko Wikipedia, pomoże, jak GPS
zlokalizować wiedzę, później po nas
choćby puste miejsce, parking, garaż, ogródek,
czy balkon, “bo to nie mój kraj”, mówisz we śnie,
nic mi nie dał, dużo obiecywał,
wszyscy kłamią, bo jutro też nic się nie zmieni.
Czekasz na Polski Bus, walizki spakowane,
piszesz na Facebooku: “Mieszkanie wynajmę
od zaraz”, w domyśle: “ciężko tu się żyje”
jeszcze ciężej wraca”.
.
Próbuję zasnąć
Próbuję zasnąć w pustym mieście,
wiem, nie przekrzyczę twojej pustki,
pomimo to, iż sąsiedzi najczęściej milczą.
“prowadzeni na rzeź”, czują nieuchronność losu,
może dlatego tak biernie podchodzą do tego,
co przyniesie jutro.
Bielizna wisząca na strychu jak sobowtór;
zgarbiona, sztywnieje w oczekiwaniu choćby
najmniejszego podmuchu wiatru.
Przeciąga szyję przez pętlę, sprawdza,
czy wytrzyma, oni w międzyczasie wypróbowują
przydomową gilotynę, szyja łagodnie przylega do ostrza.
Przyda się jak znalazł na “czarną godzinę”, mówią
do ściany, albo do siebie.
Piwnica, w której kiedyś trzymali weki i węgiel
może służyć za chłodnię, nie muszą płacić za lodówkę,
jak otworzy się okienko, to nawet będzie przewiew,
trzeba oszczędzać na wszystkim, radzi kobieta z MOPS-u,
szkoląc bezrobotnych do racjonalnego życia na zasiłku,
a jeżeli uda się wam wyeliminować wszystko co zbędne:
urlopy, choroby, starość., to później, bez tego balastu,
lżej wam będzie w najtańszej trumnie, a dzieciom
wystarczy jeszcze na ratę w “Providencie”.
Nie mając nic innego do roboty oglądają seriale;
doskonałe rodziny, wiecznie młode
uśmiechnięte kobiety, wysportowanych mężczyzn,
najedzone dzieci, patrzące na świat,
przez jasne panoramiczne szyby.
Tu na parapecie wskazują palcem,
rosły kiedyś pelargonie, teraz kurz i hałas,
wieczorem nieustanny sznur aut i ryk motorów;
miał być dźwiękoszczelny ekran, urząd odpisał:
“zabrakło pieniędzy”, wszyscy teraz śpimy
od podwórka, gdyby można było
weszlibyśmy w ścianę, ale co później zrobić
z ceglanym pyłem, zlikwidowali
prawie wszystkie zawodowe choroby.
“Teraz nawet zdrowy nie wyżyje,
a co dopiero chory”, mówi
jakby sama do siebie
osiemdziesięcioparoletnia babcia
gładząc wnuka po głowie.
.
Wierzyłem
Wierzyłem, że ludzie są sobie bliscy, jak
bracia i siostry. Wierzyłem, że mówią
prawdę i bronią wartości.
Wierzyłem, że budują przyszłość dla siebie
i wszystkich, którzy pojawią się w ich życiu.
Modliłem się za tych, którzy tworzą wiedzę i sztukę
dla dobra ogółu, ale okazali się skupieni na sobie.
Wierzyłem, ze wszystko będzie lepsze niż na
to wygląda,
ale roztopiło się w słońcu.
Wierzyłem, że świat, to Betlejem w miniaturze,
które zamieszka w każdym z nas osobno
i jak pierwsi chrześcijanie łamać się będziemy
chlebem i dzielić solą.
Wierzyłem że przyświecać nam będzie wiara
nadprzyrodzona, a nie bałwochwalstwo.
Myślałem, że słowa znaczą, to co znaczą,
a nie stać będą na przeciw nam zapiekłe i strwożone,
i że nie będziemy nimi rzucać jak grochem o ścianę,
ani używać jak broni przeciw sobie.
Wierzyłem w ocalenie pamięci, a odnalazłem ludzi
odżegnujących się od czci i wiary.
Wierzyłem, że świadczą o nas nasze czyny
a nie obłuda i blagierstwo.
Wierzyłem, że tworzymy świat lepszy od tego,
który jest, w imię nadziei i przyszłości.
Wierzyłem w cuda, które nigdy się nie objawiły
i w ślady na wodzie, które skamieniały.
,
Gabriel Leonard Kamiński
Obrazy: Jeremy Geddes
.
O autorze:
Gabriel Leonard Kamiński, (1957), absolwent IV LO i Instytutu Bibliotekoznawstwa Uniw. Wrocławskiego. W 1987 roku rozpoczął pracę w Domu Książki Wrocław. Kierownik księgarni Wyd. Dolnośląskiego im. Worcella (1989/1990). W latach 1991-2000 prowadził kolejne księgarnie, hurtownie i wydawnictwo Arhat”. Od 2001 roku dziennikarz i recenzent w Portalu Księgarskim. Od 1990 roku członek SPP. Laureat ok. 40 ogólnopolskich konkursów poetyckich. Autor dziesięciu książek: „Opis rzeczy szczególnie martwych”, „Nie ma między nami różnicy”,„Ulica Przodowników Pracy”, ”Deja vu”, ”Wratislavia cum figuris”, „Roth. Nowy Testament”, „Pejzaże”, ”Wratislavia cum figuris I”, (zapis na DVD), wznowienie „Roth. Nowy Testament”. W druku zbiór opowiadań „Pan Swen albo Wrocławska Abrakadabra”. Hobby: muzyka poważna, jazz, podróże.
Wiersze Gabriela Kamińskiego trzeba przeczytać wers po wersie i także miedzy wierszamiL
“Wierzyłem, że ludzie są sobie bliscy, jak
bracia i siostry. Wierzyłem, że mówią
prawdę i bronią wartości.”
Cóż z tego:
“W moich rękach rozpadały się z pozoru
nieśmiertelne rzeczy, coraz częściej wątpiłem w ocalenie
i pamięć”
Między wiarą i rozpaczą – trwa bohater poezji Kamińskiego.