Jestem twoją – wyszeptała, gdy nareszcie powóz nasz potoczył się po drodze do Dieppe. Znużona wrażeniami dnia oparła swą główkę o mnie tak, że mogłem liczyć uderzenia jej serca, a gęste zwoje ciemnych włosów, potrząsane porannym wiatrem, muskały lekko me czoło.
Wkrótce świetlany krąg na nieboskłonie począł zwiastować powrót jutrzenki, szczyty gór zabarwiły się purpurą, a złociste promienie majowego słońca rozproszyły mgłę, roztaczającą jeszcze ponad równiną swój welon przejrzysty. Obudziła się ze snu, usta jej wyszeptały moje imię, zdziwionym okiem powiodła po wnętrzu powozu, a skupiwszy swe myśli, spłonęła rumieńcem i ukryła cudną twarz na mej piersi.
Byłem świadkiem obudzenia się ze snu przyrody, przy sobie trzymałem ubóstwioną kobietę i ogarnęło mnie jakieś nieokreślone uczucie zachwytu. Wrażenia miłości i wiosny mąciły się w mej głowie, duszę mą przepełniała niewysłowiona radość i nie miałem słów na wyrażenie tej błogości, tego szczęścia, które usposabia człowieka do słodkich uczuć i szlachetnych uczynków.
Nasz powóz zatrzymał się, by zmienić konie, trzeba było nieco zaczekać, bo wszystkie były zajęte.
Wtem zbliżył się do nas biedny starzec ze swym psem, podnieśli głowę z wyrazem obawy i prośby, żebrak niósł w ręku kapelusz, a zwierzę blaszaną miseczkę w pysku. Uprzedziła mnie i delikatnymi palcami wydobyła z małej jedwabnej sakiewki monetę, którą rzuciła starcowi w kapelusz, a słodki uśmiech jej zdawał się mówić do nieszczęśliwego: wybacz mi tę jałmużnę, którą ci daję. Biedak musiał to zrozumieć, wdzięczne jego spojrzenie odpowiedziało: Bądź błogosławiona, młoda paro! Oby wam szczęście długo sprzyjało, niechaj rozkosze wasze długie trwają lata!… Ona się domyśliła tych słów w jego wzroku, bo drobna jej dłoń uścisnęła moją rękę.
Biedak i stary pies jego usiedli na kamiennej ławie, obok żołnierza, który miał także psa, ale młodego, śmiałego, spoglądającego odważnie na przechodniów. Żołnierz strudzony położył broń koło siebie i dzielił się skromną wieczerzą ze swym towarzyszem podróży.
Wtem głuchy turkot, zrazu niewyraźny, zbliżał się coraz bardziej i ujrzeliśmy wspaniałą karetę, poprzedzoną kurierem na dzielnym rumaku, który z głośnym krzykiem domagał się koni. Koni jednak nie było, nowi przybysze musieli więc czekać razem z nami. Rzuciłem szybkie spojrzenie do wnętrza tego świetnego powozu, siedział w nim młody jeszcze mężczyzna obok bardzo pięknej kobiety, ale kwaśne ich miny i gniewne twarze mówiły, że się sprzeczają ze sobą z zawziętością i goryczą.
Wkrótce mężczyzna odwrócił się gwałtownie od swej towarzyszki i wychylił głowę przez okno powozu. Wtedy to zbliżył się do niego stary żebrak ze swym psem, z nieufnością i trwogą, chcąc obudzić litość podróżnego. Ten jednak rzucił im brutalną obelgę, łza zakręciła się w oku starca i z wolna powrócił na swe miejsce.
Do karety zaprzężono świeże konie, słudzy rzucili na ziemię resztki swego śniadania, a oba psy, żebraka i żołnierza, poskoczyły ku nim.
Wtem konie ruszyły z miejsca, tratując jednego z psów, który się dostał pod koła powozu – był to pies żebraka. Jeszcze jeden krzyk wydał i zwrócił ostatni raz gasnące oczy na swego pana, który pogrążony w ponurej rozpaczy upadł obok niego na ziemię, nie mogąc znaleźć łzy w suchych źrenicach.
– Masz, mój poczciwcze – zawołałem i dwie monety potoczyły się u stóp jego, ale on na nie nie zwrócił uwagi i patrzał wciąż na martwe wierne zwierzę.
Stary żołnierz płakał i wydawał się bardzo dotknięty tym nieszczęściem, a potem zdobywając się na widoczny wysiłek, zbliżył się szybko do starca i dając mu w rękę powróz, do którego jego pies był uwiązany, rzekł:
– Oto weź go, biedny człowieku, ja wkrótce przybędę pod strzechę mego ojca, zostawiam ci więc mego wiernego Hektora.
I ocierając pokaleczoną dłonią oczy, pochwycił torbę podróżną i prędkim oddalił się krokiem. A stary żebrak głaskał swego nowego towarzysza, lecz oczy jego wciąż były zwrócone na psa nieżywego. Helena zaś rzekła do mnie: Ten żołnierz od nas szczęśliwszy, on ofiarował temu biednemu swego wiernego towarzysza, a my nic mu innego dać nie mogliśmy prócz pieniędzy…
Eugène Sue
Przełożył Leon Sternklar
O autorze:
Marie-Joseph „Eugène” Sue (1804-1857) był francuskim pisarzem, jednym z kilku autorów, którzy spopularyzowali we Francji gatunek powieści seryjnej dzięki bardzo popularnym i szeroko naśladowanym “Tajemnicom Paryża”, publikowanym w gazecie od 1842 do 1843 roku.
.
.
.