.
Jedno z popołudni
Ledwo podniosłem powieki, a tu dzwonek.
Zerwałem się i nie patrząc przez judasza, otworzyłem.
Myślałem, że to Euroexpress z robotem kuchennym,
który zamówiłem trzy dni temu w internecie.
Przed wycieraczką stał śniady
z aktówką w ręce i garniturze Bossa na grzbiecie,
chciał mi sprzedać Premierę.
Um Gottes Willen! Keine Premiere! – odparłem.
Na to on próbował mnie przekonać,
że mógłbym sobie pooglądać i sport, i filmy;
pewnie lubię piłkę nożną, każdy przecież lubi.
Ja na to niczym katarynka:
Um Gottes Willen! Kein Sport! –
bo sport mnie ani ziębi, ani parzy.
I w tym momencie zauważyłem kobietę,
która stała obok tego w garniturze.
Niska, zakutana w szary czarczaf
jak w prześcieradło, spuszczone oczy.
Ich verstehe kein Deutsch, powiedziałem,
a śniady zdziwił się, że jak mogę nie rozumieć,
skoro właśnie rozmawiamy po niemiecku.
Uśmiechnąłem się do niego, a on machnął ręką
jak łapką na muchy, podziękował,
że poświęciłem mu trochę czasu, i pożegnał się.
Zamykając drzwi, zobaczyłem,
jak popycha kobietę i naciska dzwonek do sąsiada.
Mehmedowi przyda się dodatek do kablówki,
pomyślałem i podrapałem się po nodze.
Wróciłem do sypialni i stwierdziłem,
że czas najwyższy ubrać wreszcie gacie
i napić się kawy.
Z ubierania zrezygnowałem.
W świecie, w którym muzułmanie
chodzą od drzwi do drzwi
i próbują sprzedać dekoder,
nikt nie zauważy faceta z gołą dupą.
Poza tym było to jedno z tych popołudni,
kiedy nie byłem w stanie
robić dwóch rzeczy naraz.
Potem, do wieczora, zastanawiałem się,
że może gdybym zabierał ciebie do pracy,
to wcale byś nie odeszła.
Po osiemnastej nalałem sobie
kolejny pierwszy kieliszek.
To nie brandy cię zabije, tylko miłość,
powiedziałem, otrząsając się.
Jeśli nie wrócisz,
to może ten pieprzony
robot kuchenny z Internetu
odmieni moje życie.
Jeśli nie wrócisz.
.
Odszkodowanie
Wsiadła z przodu,
stara i krucha jak filiżanka.
Powiedziała, dokąd chce jechać,
i zapytała, skąd pochodzę.
Odparłem: Z Polski, a bo co?
Ucieszyła się, że wiezie ją
polski taryfiarz.
Ja cieszyłem się, że mam kurs
i że jestem w Hanowerze taryfiarzem.
Przed Lister Platz zapytała,
czy przypadkiem nie zostałem
zrobiony niemieckim penisem?
Gdy zaprzeczyłem, chciała się dowiedzieć,
czy może moja matka albo ojciec.
Nic mi o tym nie wiadomo,
odparłem i zapytałem,
skąd jej takie pomysły przychodzą do głowy.
Powiedziała, że mógłbym być jej wnukiem.
Ucieszyło mnie,
że mógłbym mieć niemiecką babcię.
Na to ona: Tam wszyscy
pochodzą od naszych chłopaków!
Naturalnie chciałem, żeby mi powiedziała,
o jakich to chłopaków chodzi, na co stwierdziła:
O naszych chłopaków, co u was byli,
jak u nas rządził Adolf.
Na to rozpiąłem rozporek
i wyciągnąłem kutasa na wierzch.
Łaskawa pani, czy tak wygląda
prawdziwy niemiecki penis?
Popatrzyła na mnie, potem na niego.
Niestety, młody człowieku,
nic już nie pamiętam – powiedziała ze smutkiem.
W takim razie niech mi pani
teraz da dziesięć pięćdziesiąt
i będziemy raz na zawsze kwita. Zgoda? –
powiedziałem i wyłączyłem zegar.
.
Hausmeister Jacek
Młody szpunt byłem,
krótko po osiemnastce, nie dziw więc,
że chciałem się trochę rozejrzeć po świecie.
Akurat nadarzyła się okazja, żeby do Reichu.
Czemu nie, powiedziałem sobie – i w pociąg.
Myślałem, że na dwa tygodnie z kumplami wyskoczę,
ale tego grudnia wyjechały u nas czołgi na ulicę.
No i jak tu było wracać w takiej sytuacji?
Zaraz Niemiaszki dali mi Soziall,
mieszkanie z Wohnungsamtu dostałem,
potem szybko azyl,
dorabiałem sobie na czarno,
gdzie tylko można było.
Żyłem niczym król we Francji,
jak mówią tutejsi.
Potem Taxischein zrobiłem
i na taryfę poszedłem.
No i się na dobre zasiedziałem.
Dopiero gdy padła komuna,
pojechałem, żeby odwiedzić swoje strony.
Przywiozłem sobie stamtąd żonę.
Za dwa, trzy lata, jak tylko się trochę dorobimy,
zaraz wracamy do domu, nie musisz się nawet
uczyć szwabskiego, mówiłem jej,
a ona słuchała się mnie jak ojca.
Urodziło się nam dwóch chłopaków.
Jak starszy poszedł do drugiej klasy podstawówki,
kupiliśmy wreszcie dom w Karkonoszach
i wróciliśmy na stałe do nas.
Marzenie, nie dom – tyle ci powiem.
Cztery pokoje na dole, trzy na górze,
łazienka, że na łyżwach można by jeździć.
Żyliśmy jak u Pana Boga za piecem,
jak to u nas mówią.
Zrobiłem geszeft na drewnie,
popłynąłem na kilka tysięcy,
bo mnie szwagier zrobił w konia.
Zrobiłem geszeft na samochodach
i resztka oszczędności poszła się paść
jak stara krowa na ugorze.
Rzuciliśmy wszystko jak stało
i wróciliśmy do Berlina.
Znalazłem pracę jako Hausmeister, w piętrowcu.
I tak do dzisiaj naprawiam, gdy się coś zepsuje.
Młodszy kończy studia,
starszy zrobił Ausbildung i siedzi w komputerach.
Przyjechałem tu na chwilę,
bo chciałem się trochę rozejrzeć po świecie,
a zasiedziałem się na życie.
Żona nadal nie mówi po tutejszemu,
ale nie ma już sensu, żeby się uczyła,
bo jak tylko dostanę wcześniejszą rentę,
zaraz wracamy nach Hause.
Odłożyłem trochę pieniędzy
i spróbuję znowu zrobić geszeft w drewnie.
Tym razem na pewno mi wyjdzie,
bo szwagra, żeby skisł, nie dopuszczę.
Siądę sobie wtedy na ławce przed własnym domem,
popatrzę na nasze góry,
zakurzę naszego papieroska, łyknę naszego piwka
i może w końcu znajdę czas,
żeby zastanowić się nad tym całym piętrowcem.
No a teraz mów wreszcie,
co robimy z tym twoim zlewem?
Mam skoczyć po spiralę?
.
Jak niemiecki robotnik budowlany
może popsuć komuś
poranną kawę
No przyszedł, przed ósmą,
sam, kumple jeszcze nie dotarli.
Dzwonią do niego
na komórkę,
że jeszcze po cement jadą.
„Ja, ja, Zement!” – mówi, że zrozumiał,
i zamyka aparat.
No i chodzi, sam,
po budowie,
jak struś po klatce,
i przekłada rzeczy z kąta w kąt.
To za piłę motorową chwyci,
coś tam odetnie, na oko,
to kawałek drewna gdzieś rzuci
i patrzy, jak leci,
to młotkiem gdzieś walnie
i dziwi się, że odskakuje,
to łopatą kawałek gruzu skądś wyciągnie
i rzuci na kupę do podobnych kawałków.
Wysoki, zgięty jak scyzoryk,
jakby go w krzyżu nieszczęście połamało,
chodzi i smarka ciągle, palcami wyciera,
i spluwa, i charka, strzyka przez zęby
i popierduje sobie, drapie się po tyłku.
A wszystko to na podwórzu
otoczonym domami,
tuż pod moim balkonem.
Echo takie niesie,
jakbyśmy byli w górach,
jakbyśmy byli jedynymi na świecie,
którzy o tej godzinie
są już na nogach.
Zabieram kawę
i idę do swoich.
W telewizorze lecą
same kreskówki.
..
Dariusz Muszer
..
O autorze:
Dariusz Muszer, ur. 1959 w Górzycy na Ziemi Lubuskiej. Prozaik, poeta, publicysta, eseista, dramaturg i tłumacz. Autor kilkunastu książek. Pisze po polsku i niemiecku. Mieszka w Hanowerze.
Fot. autora – Hanna Rex
.
E-booki autora – do nabycia na www.amazon.ca
.