.
Z cyklu: Notatki na blankietach
.
Już w dzieciństwie Mikołaj D. zauważył, że szósty grudnia to najlepszy dzień w roku. Nie dość, że tego dnia obchodzono hucznie jego imieniny, to jeszcze patron – Mikołaj, zwany Świętym – wsuwał mu do wyglansowanych bucików duże co nieco. A poza tym nasz Mikołaj D. żył przez cały rok równie dostatnio, gdyż rodzice lekko pracowali w handlu banknotami zostawiającymi zielony ślad. Czyli dorastał w atmosferze nieprawości i wyzysku pieniądza socjalistycznego przez pieniądz kapitalistyczny, co musiało zostawić niezatarty ślad na wrażliwej duszyczce naszego Mikusia. Tak to jednak bywa, że życie nie jest bajką i zwykle po maturze się odmienia. A szkołę średnią Mikołaj D. ukończył śpiewająco, czyli przy dźwiękach jednej z piosenek z filmu „Kabaret”, co wcale nie oznacza, że wszyscy nauczyciele w jego budzie byli przekupni. Zaczęło się parszywe życie. Pech chciał, że ojciec naszego bohatera udał się promem do Szwecji, gdzie poprosił o azyl polityczny. Sprawa była o tyle dziwna, że szanowny rodzic interesował się polityką o tyle, o ile władze Peerelu przymykały oko na waluciarzy. Dowiedziawszy się o szwedzkim incydencie, matka Mikołaja zdecydowała się na bliski kontakt trzeciego stopnia z pewnym przypadkowo zapoznanym w restauracji człekiem, co zapoczątkowało burzliwy romans. I tak skończyło się bajeczne życie Mikołaja D. Jako młodzieniec honorowy, wyrzekł się ojca-wroga ludu i matki-ladacznicy.
Młodzieńczego mniemania, że świat dzieli się wyłącznie na czarnych i białych, starczyło mu na jakieś trzy miesiące, czyli do czasu, gdy przestał śmierdzieć wykradzionym matce groszem. Wtedy też wpadła mu w ręce pierwsza nierodzinna robota. Zwinął manatki należące do Klaudii J., wielkiej i niezapomnianej miłości jednonocnej, a następnie sprzedał je na rynku. Dużo tego nie było, ale wystarczyło na wyhaczenie z kawiarni kolejnej ofiary. Poszło miłośnie i gładko. Nieszczęsna Danuta P. obudziła się w hotelowym pokoju sama i goła jak żarówka stuwatowa. Podły kochaś nie zostawił jej nawet przysłowiowych majtek. Pożytek z tej upojnej nocy był dla Danuty P. taki, że odtąd, owszem, sypiała nadal z tym i owym, lecz zawsze z otwartymi oczami, jak młoda łania przy ognisku myśliwych.
Scenariusz kolejnych skubań do gołej skóry był ustalony: kawiarnia lub zaczepienie na ulicy, potem randka lub dwie, wreszcie hotel lub chata – a rano łabędzi zaśpiew niewiast o tym jedynym i boskim, który pogalopował w siną dal. Rzecz oczywista, ogołocone kobiety nie były skore do składania zeznań odpowiednim władzom, a to z obawy przed rodzicami, przed mężami, przed kochankami, przed śmiesznością… Poza tym Mikołaj D. był, ponoć, kochankiem o niespożytych zdolnościach.
Nasz bohater uprawiałby zapewne swój niecny proceder rozbieracza do późnej starości, gdyby nie zdarzyło się coś, co całkowicie przewróciło mu w głowie. Pewnego późnojesiennego popołudnia ogolił się starannie, wypachnił wodą cedrową z „Mody Polskiej” i wyruszył na łów. Ustrzelił wzrokiem ofiarę wysiadającą z tramwaju i poszedł za nią. Gadka-szmatka – i już znalazł się z Weroniką w kawiarni. Dziewczyna, na pytanie: „Cóż dalej począć z tak mile rozpoczętym dniem?”, odparła, że można go jeszcze milej zakończyć, tyle że jutro u niej w domu. Mikołaj D. zatarł z uciechy ręce, gdyż właśnie jutro przypadał jego ulubiony dzień w roku, czyli szósty grudnia. Rozstali się, pełni obietnic w sercach i słowach. Jutrzejszy wieczór zapowiadał się nader podniecająco, a jutrzejsza noc… Cóż, noc jak to noc – ludzie śpią, a budzą się nietoperze. Czasami też budzą się inne ssaki, których powołaniem jest łajdactwo.
Szóstego grudnia rano Mikołaj D. zajrzał w głąb własnych butów i z rozżaleniem stwierdził, że Święty Mikołaj tym razem zupełnie o nim zapomniał. Uznał to za pierwszy zły znak. Drugim złym znakiem był fakt, że Weronika nie spóźniła się na spotkanie, przyszła nawet kwadrans wcześniej. Trzecim złym znakiem było dziwaczne portugalskie wino – nie czerwone, nie białe, tylko różowe – którym się raczyli, siedząc na dywanie w mieszkaniu Weroniki. Czwartego złego znaku Mikołaj D. nie zdążył zauważyć, gdyż romantyczne tête-à-tête zakończyło się dla niego nagle i po diable. Jak worek ukradzionego cementu osunął się na podłogę i ciężko zachrapał.
Gdy się ocknął, zauważył, że Święty Mikołaj spóźnił się z prezentem tylko o jeden dzień. Z lewego buta młodzieńca D. sterczała butelka mleka z aluminiowym kapslem, a z prawego – kilka kanapek owiniętych w papier. Śniadanie ucieszyło Mikołaja D. Mniej natomiast ucieszyło go to, że znajdował się na czwartym piętrze wieżowca, w którym właśnie rozpoczęto roboty wykończeniowe. A już do rozpaczy doprowadziła dzielnego podrywacza słomiana mata, która kłuła niemiłosiernie jego oskubane ciało. Cóż było robić? Zjadł, popił i ruszył w drogę. I nic nie mógł na to poradzić, że ludzi zachowywali się jakoś dziwnie, widząc nagiego faceta okrytego strzępami słomianej maty. Również nic nie mógł poradzić na to, że tuż przed domem, w którym mieszkał, wciągnięto go do karetki i przeflancowano do czubków, gdzie przebywał do wieczora i gdzie zadawano mu wiele dziwnych pytań, na które nie zawsze potrafił udzielić poprawnej odpowiedzi.
W miesiąc potem spotkał przypadkiem Weronikę, która okazała się być siostrą Klaudii J., pierwszej ofiary Mikołaja D. Dziewczyny spoiły rozbieracza wywarem z… (cenzura wewnętrzna autora felietonu), następnie przewiozły go do niezamieszkałego domu i obnażyły. Taka to była zemsta sióstr J. za utraconą cześć i mienie Klaudii. Mikołaj D. zerwał z przeszłością i powziął mocne postanowienie poprawy. Nie chował urazy do sióstr J., a i one również wybaczyły mu wszystkie grzechy. Był przecież, ponoć, kochankiem o niespożytych zdolnościach. Takiemu można wiele wybaczyć.
A Święty Mikołaj siadł okrakiem na chmurze i głęboko zastanawiał się, co by tu za prezent dać w przyszłym roku swemu imiennikowi.
.
Dariusz Muszer
.
O autorze:
Dariusz Muszer, ur. 1959 w Górzycy na Ziemi Lubuskiej. Prozaik, poeta, publicysta, eseista, dramaturg i tłumacz. Autor kilkunastu książek. Pisze po polsku i niemiecku. Mieszka w Hanowerze.
fot. autora – Hanna Rex
www.dariusz-muszer.de
..
niegdyś podobne opowiadania rozpalały znajomych przy kawiarnianych stolikach, zaś trafne trafne komentarze sytuacyjne sa dzisiaj powtarzane w anegdotach