Z cyklu: Notatki na blankietach
Gorzowski Park Wiosny Ludów, nazywany przez starych tubylców Parkiem Róż, był świadkiem niejednej zbrodni i niejednej schadzki. Nie czas teraz na opowieści mrożące krew w żyłach, gdyż pogoda na świecie taka, że szczękają zębami nawet najzagorzalsi naturyści. Spróbujmy więc rozgrzać się wspomnieniami pewnej nietypowej schadzki, która odbyła się pewnego majowego przedpołudnia w czasach, gdy po europejskim świecie szalał głęboki socjalizm.
Konrad L. – mężczyzna skłócony z życiem i żoną, człek młody, zdolny i jeszcze wtedy ambitny – zatopił się w myślach. A uczynił to nie gdzie indziej, tylko właśnie na ławeczce w gorzowskim parku. O czym tak dumał? A o czym może dumać mężczyzna skłócony z żoną, w dodatku młody? I stał się cud: z nieba dało się słyszeć nęcący głos żeński. No, może niezupełnie z nieba, bo Konrad L. w klasyczny podział świata objawionego nie wierzył, w każdym razie gdzieś z góry ozwał się głos: „Powróżyć?”. Konrad L. nie chciał nikomu z niczego wróżyć, jak również nie miał ochoty, aby ktokolwiek z czegokolwiek mu wróżył. Nie dlatego nie chciał, żeby nie wierzył w świetlaną przyszłość swoją i całego kraju, ale dlatego, że w tym właśnie momencie po prostu cniło mu się do baby. Oczywiście nie namacalnie i prostacko, o nie! Jako że Konrad L. miał serce poety, cniło mu się metaforycznie, czyli tak, jak na to warunki plenerowe pozwalały. Nie będzie przecież w środku miasta ganiał za niewiastą po klombach i trawnikach. Cóż to on, jakowyś piesek nierasowy, czy co? Poza tym obawiał się, że strona goniona, czyli kobieta, mogłaby niedokładnie zrozumieć jego intencje i rozdarłaby się na całe gardło, że ujrzała zboczeńca. Za takowe monstrum Konrad L. uchodzić nie chciał. Zrezygnował również z odręcznego załatwienia całej sprawy, jak to zwykł czynić w swoim biurze – co nie oznacza wcale, że poniechał innych sposobów, żeby swoje cnienie do baby jakoś zaspokoić. Zdecydował się w końcu na klasyczną formę zastępczą.
Tymczasem Cyganka zdążyła już kilkakrotnie powtórzyć monotonnym głosem pytanie o powróżenie, a Konrad L. ciągle milczał. Aż w końcu zaczął tak jakoś dziwnie patrzeć: jakby łakomie, jakby esencjonalnie… Namolność w nękaniu ewentualnych klientów do wróżenia przyszłości z kart czy z ręki to cecha pożądany u parkokrążnej wróżbiarki, ale wszystko ma swoje granice. Cyganka już miała machnąć ręką i przekląć jazgotliwie Konrada L. (jak to ten typ astrologów w kolorowej spódnicy ma w zwyczaju), gdy ten odchrząknął i stwierdził, że chce mu się czegoś zupełnie innego i że zapłaci za to jak za wróżenie. Córka taboru, który odjechał do nieba (jeden wóz zdążył podrzucić do Muzeum Okręgowego w Gorzowie), ważyła chwilę w myślach niecodzienną propozycję. Strzeliła oczami na lewo i prawo, sprawdzając, czy aby park nie jest za bardzo zaludniony, a następnie szybkim ruchem rozpięła bluzkę i ze stanika na świat wyskoczyły dwie smagłe brzoskwinie. Konrad L. łakomie pasł się widokiem niewieścich stromości, a gdy przestał się już paść, zapłacił jak za wróżenie z kart i poczuł się jakoś dziwnie, czyli było mu i przyjemnie, i czegoś nadal brak. Z tym, że teraz brak mu było tego czegoś jakby bardziej niż przedtem. Może to z powodu rozdrażnienia serca widokiem toplesu, bo Konrad L. już od lat był szczególnie wrażliwy na punkcie obnażonych piersi kobiecych. Historia milczy, czy Konrad L. znalazł tego dnia ukojenie w obiekcie, który spełniłby do końca jego cnienie do baby.
Tymczasem sprawczyni toplesu oddaliła się w nieznanym kierunku i Konrad L. nigdy więcej jej nie spotkał. Może dlatego, że wyjechał do Zielonej Góry, gdzie rzucił się w wir kolejnej pracy biurowej. Nigdy nie zapomniał tej młodej kobiety o brzoskwiniowych piersiach, która dała mu chwilę szczęścia w gorzowskim parku. Cóż, takie wspomnienia też wiążą ludzi na stałe z Gorzowem.
.
Dariusz Muszer
.
O autorze:
Dariusz Muszer, ur. 1959 w Górzycy na Ziemi Lubuskiej. Prozaik, poeta, publicysta, eseista, dramaturg i tłumacz. Autor kilkunastu książek. Pisze po polsku i niemiecku. Mieszka w Hanowerze.
www.dariusz-muszer.de
Ilustracja: Gipsy Woman, 1886
Nikoiai Yaroshenko
Urocze ! I chyba nie był to ów człowiek, o którym jak wieść niesie powiedziano później w nagłym przypływie optymizmu “Premier z Gorzowa”? Choć, jeśli o owo cnienie do baby idzie, to podobieństw można by chyba nieco jednak znaleźć…
Jako że prawdziwy Konrad L. już nie żyje, zdradzę, jak się sprawy mają: Bohaterem tej opowiastki jest Zenon Łukaszewicz, dziennikarz i krytyk literacki, ur. w 1934 roku w Rakowie na Wileńszczyźnie. Ukończył polonistykę w Poznaniu, a pierwszą swoją recenzję opublikował w 1951 roku w “Przeglądzie Powszechnym”. Poznałem go na początku lat osiemdziesiątych, kiedy pracował na stanowisku zastępcy redaktora naczelnego w “Nadodrzu”. Zmarł 18 sierpnia 2011 roku. Był autorem książki “Mój alfabet, albo, Pstryczki i potyczki” (1993), w której zawarł 93 profile dziennikarzy i pisarzy.
Podoba moi się Polska Canada. Interresujące. Pracowałem w Nadodrzu w latach 1976 – 79.
Zbigniew Makarewicz