O, ludzie… Tłum, który nie chce się stać jednostkami, osobami, wyjątkowościami, bo łatwiej się oddać w moc i władanie pierwotne, niejasne.
– Mówi przez ciebie gniew, mówi bezradność w obliczu wszystkiego.
– Czytelnicy, czytelnicy, nakład i wydawcy, nakłady i wydawca, i czytelnicy, żeby dużo, więcej, więcej ich tutaj, do mnie, ludzie, ludzie, cuda w tej budzie. A diabła tam, a chuja – koniec już i szlus, i gruz, i gnój i smród, zamiast chuja miękki fiut.
Wszystkie kontakty z ludźmi są jednym nieustającym pasmem rozczarowań. Więc chyba za dużo sobie obiecuję, zbyt wiele wymagam, a zawsze chodzi tylko o uczciwe relacje, o dotrzymywanie słów, o prawdę. Zapewne wina jest po mojej stronie, bo ja daję i oczekuję nierealności w relacjach.
Co ja sobie myślałem? Że jest świat piękny – kryształowy – że dojdę do wnętrza baśniowego, gdzie żyrandole i słońce, miękko, bezpiecznie, w puchu i spokoju będę tworzył i dzięki tworzeniu będę ponad. Że brud i bylejakość to tylko chwila, przeminą, a ja zasłużę na świat doskonały. Życie dla twórców, poetów i malarzy, gdzie same apanaże. Błysk. A brud to przeszłość.
Zapomniane słowa, zapomniane, myśli, złość, że się nie chciało, zaniechało, że nie pozostał nawet ślad, nawet wstyd, nie zostało nic. Zmarnowana szansa. Tlą w nim książki złożone z zapomnianych słów.
Twój czas minął, autorze. Wszystko, co piszesz wpada w rozpadlinę czasową, nie dociera już do nikogo. Równie dobrze mógłbyś zamknąć oczy i wyobrazić sobie, kartka za kartką, zapisane słowa.
I tak robisz.
Wiatr odziera z niego łupinę lichej kurtki, przewiewa ją na wylot; ciało Eligiusza jest napięte i drży. W tej szarooliwkowej kapocie już prawie nie ma watoliny, trochę jej tylko zlega w dolnych połach i ogrzewa uda. Cóż się dziwić, kurtka kupiona w latach 80., gdzieś tak w 83 albo 4, teraz wisi na nim jak wyszmudrana chorągiew minionej chwały, szynel z szafy Gogola. Wciąż pamięta młodzieńczą lekturę „Szynela” i „Nosa”, nocą, przy małej lampce z zielonym kloszem – prosto od Aleksandra Grina – i tę mroczną, gęstą atmosferę świata zanurzonego we mgle, ni to magii, ni opowieści grozy. I te olśnienia podczas czytania…
Teraz już jestem wiórkiem wyschniętym, zmiętym suchym liściem. O, chałwy i budynie dzieciństwa, o, wódko wypita w doskonałym towarzystwie i wy, trunki podejrzanej konduity, pite z byle kim, pite obficie, gdzieście minęły, przepadły, gdzie schowałyście się, pochowały… biesiady wieku dojrzałego, lektury arcydzieł z całego świata, przyprawiające o zawrót głowy…
Gasną przy mnie latarnie. Już od dawna mnie to nie dziwi, przeciwnie, jestem zdziwiony, gdy tak się nie staje. Wtedy wracam i chwilę stoję pod latarnią, i ona gaśnie.
Jeżeli przyjmiemy, że ludzkości niewiele już zostało – a jestem zwolennikiem tezy, że człowiek zrobi wszystko, by unicestwić swój gatunek, najchętniej razem z planetą, co jest już w zasięgu jego możliwości, gdyby mógł, wymazałby i pół wszechświata, bo by mógł – to cała twórcza inwencja, jak i kulturowy dorobek tysiącleci, jest żartem. Irracjonalność tego przedsięwzięcia, jakim jest twórczość, jakim są dzieła, wszelka sztuka – unieważnia ją u podstaw i uniemożliwia jej zaistnienie.
Dom jest niedaleko, po przekątnej placu, przy Turzynie. Ale stoję i zbieram myśli. W oddali widzę pana Gabriela, który skręca w ulicę Sikorskiego i oddala się, idzie tam, gdzie ja zamierzałem pójść. Idzie w stronę domu, gdzie mieszkam z Mileną.
Sztuka nie jest życiem, to najważniejsze. To tylko czary, które ożywiają twoją wyobraźnię. Budują niebosiężne wieże marzeń, stawiają pałace i zamki na ruchomych piaskach, wykuwają miecze z mgły. I szynele. Niech będzie.
Że świat oszalał, to oczywiste; widać gołym okiem, czuć nosem, uchem słychać i szóstym zmysłem odbierać, jakie szaleństwo, jaki rak toczy świat. My… (ale kto?), my teraz (ludzie?) walczymy już tylko o to, by mimo świata, zachować resztkę rozsądku. Otorbić się i nie oszaleć. Ale jest ciężko.
Czuję, że jestem odpadem, niepotrzebnym elementem całej układanki, jestem tą śrubką, która zostaje po złożeniu mechanizmu i której nie ma do czego wkręcić, chociaż skądś została wykręcona. Co tam zresztą śrubka – jestem podkładką pod śrubkę, nie wiadomo jaką, bo wszystkie mają swoje podkładki. Jestem sprężynką lub plastykowym elementem o tajemniczych kształtach, nie pasujących do niczego.
Świat w rozsypce… ale ja nie o takich sprawach.
– Posłuchaj, miłości moja, tak właśnie piszę dla ciebie moją opowieść. Tę ostatnią książkę, którą tylko ty przeczytasz. Słuchaj…
– Mów, miły, pisz, twoje słowa zapisane są w księdze wieczności; gdy tylko je wypowiesz, gdy tylko pomyślisz – stają się. Ja to widzę, ja to słyszę.
Cały nasz świat wkrótce przestanie istnieć. Lada moment. Już ostatnie podrygi… – wróg u bram, obcy w domu! Żeby uczyć, że „obcy” to tak, jak „swój”? Ojcowie zarażają synów swoją wizją świata. Nic nie zmienisz – i daremne starania.
Każdy utwór, zawsze, czy tego ktoś chce, czy nie, jest odzwierciedleniem świata swego stwórcy. Dzieła umysłu to owoce – z zatrutego powstają zatrute, z gorzkiego gorzkie, ze smutnego smutne i tak bez końca. Przy czym utwór zawsze jest doskonalszy od umysłu, gdyż utwór bezwiednie dąży do harmonii, a sama harmonia jest drogą do doskonałości.
Potrącają mnie idący szybko w obie strony; kłęby czarnego dymu z przyspieszającego na zielonym autobusu, jadącego od strony Bramy Portowej, uderzają mnie w twarz. Garść śniegowej kaszki jest podobna do garści miazgi węglowej. Przez chwilę nie mogę oddychać. Zrozumiałem.
Nie ma mnie tu, gdzie widać, że jestem. To, co mnie otacza w najmniejszym stopniu mnie nie dotyczy. Widzę i słyszę, czuję, a jednak mnie nie ma.
Dlaczego przestałem pisać? Za późno już, oczywiście, ale przede wszystkim w końcu uświadomiłem sobie, że w ogóle nie powinienem zaczynać. Trudno przyznać się do błędu, który trwał przez całe życie. Milena, ona jedna była prawdziwą czytelniczką moich tekstów. Więc w gruncie rzeczy były to po prostu „Listy do Mileny”. Lecz ja nie byłem Kafką. Cóż robić, nie byłem.
Dni mijają, a ja tego nie zauważam. Czy to przypadkiem nie jest tak, że żyje się po to, by wypełnić misję i uzasadnić swoją obecność? Masz zadanie, by przed śmiercią napisać, zrobić i musisz to zrobić, by się nie męczyć; męczyć się, by się nie męczyć, a kiedy wykonasz, co ci „pisane”, możesz umrzeć. Jeśli nie lenisz się, możesz wykonać wszystko, co trzeba. Ale możesz też roztrwonić talent, zaprzepaścić szansę, którą dostałeś. Masz przecież wybór. Mówimy oczywiście o Bogu.
Dariusz Bitner
O autorze:
Dariusz Bitner, rocznik 1954, gdynianin z urodzenia, szczecinianin przez zasiedzenie. Chciał być pisarzem od szóstego roku życia, do pięćdziesiątego piątego. Potem chciał przestać, ale się nie udało – pisze dalej. Udało mu się napisać dwie dziesiątki książek, z których wymienić można kilka najważniejszych w oczach autora, a więc: „Ptak” (1981), bo to pierwsza powieść, chociaż mikro; „Cyt” (1982), powieść rozwinięta w trylogię wydaną pod tytułem „Pst” (1997), bo w gruncie rzeczy to coś więcej niż powieść; „Kfazimodo (1989), bo jest to pierwsza i ostatnia powieść popularna; „Opowieści Chrystoma” (1992), bo to baśń, adresowana wcale nie do dzieci; „Trzy razy” (1995), bo to dość szalony tryptyk prozatorski, „Bulgulula” (1996), bo to bardzo szalone opowiadania; „Mna” (2000), bo to trzeci z tomów esejów o pisaniu, ujętych w cykl „Chcę, żądam, rozkazuję”; „Psie dni” (2001), bo to niedocenione, a dobre opowiadania; „Mała pornografia” (2005), bo to mała pornografia; „Książka” (2006), bo to zrealizowana, chociaż dyskusyjna, utopia o książce totalnej; „Jesień w Szczecinie” (2011), bo to eseje, ale i jednocześnie powieść, Bóg wie zresztą – co to. Pracował kiedyś jako dziennikarz, zajmował się reklamą, a także składem książek i adiustacją tekstów. W swoim wydawnictwie Basil wydał książkę autorstwa Henryka Berezy pt. „Epistoły”, poza tym powołał do życia i przez 9 miesięcy wydawał rozprowadzane bezpłatnie pismo „BABORAK. Kultura Szczecińska”. Otrzymał kilka nagród literackich, z których najważniejsza to Nagroda im. Edwarda Stachury za dzieło nieistniejące, za maszynopis książki „Sam w śmietniku słów”. Wspomina o tym wyłącznie na okoliczność tego tytułu, bowiem dziś wszystkie te nagrody nie mają już dla niego znaczenia. Ale są miłym wspomnieniem. Właściwie wszystko staje się powoli wspomnieniem.
(Z książki „Fusy. Tom 2”)