Ostatnia burza
Umarłem o świcie ostatniego dnia maja ubiegłego roku. Niezauważalnie. W nocy rozbudziły mnie odgłosy burzy, grzmoty wdarły się z metaliczną grozą w mój sen. Wybuchały sypiące się z rozdartej poszwy mniejsze i większe kule rtęci, toczyły się po blasze, podskakiwały łoskocząc, i w końcu rozrywały w suchym trzasku wybuchu. Skuliłem się z przerażenia, w świetle błyskawic. W białych aż do kości mgnieniach widziałem, że nie leżę juz w bezpiecznym mieszkaniu, w otoczeniu tych samych od dziesięcioleci mebli, oddzielony od żywiołu murami z cegieł i betonu. Mój pokój, pełen półek z książkami, obrazów, fotografii i bibelotów, wyłożony ciepłym dywanem – tak, że wstanie z łóżka nocą i pójście boso do łazienki to prawdziwa przyjemność – zniknął. Nic mnie nie oddzielało od furii wyładowań elektrycznych, od gniewu Peruna. Nie chronił mnie dach z instalacją odgromową, nie miałem świecy, której płomień dałby mi złudne, ale jednak poczucie bezpieczeństwa. Nigdy nie chowałem się za świecę, pamiętam jednak przerażona matkę, wstawiająca zapalona gromnicę w okno i modlącą się szeptem. Ja tam burzy się nie bałem, zafascynowany wsłuchiwałem się w szaleństwa, dudnienie i wystrzały armatnie, zygzaki świetlne i pojawiające się w przestrzeni białe korzenie z rozcapierzoną siatką odnóży, jakby w ciemności eksplodowały żyły kosmicznego monstrum. Nauczyłem się też liczyć czas pomiędzy błyskiem a grzmotem, nie wiedząc jeszcze nic o prawach fizyki. Nic mi nie mówiły informacje, że światło biegnie szybciej niż dźwięk. W moim dziecięcym wyobrażeniu światło było rozjaśnionym do białości chłopcem, który szybko przebierał nogami, zostawiając w tyle pomruki i burczenia, toczące się wolno, z wysiłkiem. Dźwięk zawsze był ciężką beczką i turlał się leniwie, gdzieś w oddali. Żyjąc w miejskim kopcu, na piątym piętrze dziesięciopietrowca, skutecznie odizolowałem się od wszelkich zmian atmosferycznych, deszczy, śnieżnych zamieci, wiatrów, smagających chłodem, od pór roku, a nawet od pór dnia. Burze zniknęły z mojego życia, nie wpatrywałem się przez okno w rozbłyski na niebie, ignorowałem ich obecność. Nie odliczałem sekund pomiędzy światłem a dźwiękiem. Aż do tej chwili. Leżałem w środku nocy, na kamiennym legowisku, deszcz chłostał mnie krótkimi zrywami, drżałem, jednak nie z zimna. Nic nie widziałem w ciemności nocy, jedynie błyskawice na moment rozjaśniały ponure, górzyste otoczenie. Nie musiałem też odliczać czasu, czyli odległości. Łoskot, otaczający mnie ze wszystkich stron huk, rozlegał się tuż po serii świetlistych mgnięć, podczas których ze zgrozą patrzyłem na zwisające nade mną kłęby chmur i skaliste, poszarpane wzniesienia dookoła. Leżałem jak na ołtarzu rytualnym. Jakbym został przeznaczony na krwawą ofiarę. Wokół mnie przewalały się góry, toczyły kamienie i sypał piach, a niebo zwisało coraz niżej. Kolejny piorun nieomal już się zsynchronizował, wiedziałem, że potężna siła lada moment spali moje ciało na węgiel, wtłoczy w granit. Nieoczekiwanie skała usunęła się spode mnie, zapadła z rumorem, a spiżowe niebo opadło z hukiem, przygniatając mi piersi, unieruchamiając ręce i nogi, jak potężne imadło. Zrozumiałem, dlaczego ten żywioł budził takie przerażenie w człowieku pierwotnym, dlaczego po dziś dzień trwoży psy, które nie znajdują schronienia w ludzkich mieszkaniach. To nieustająca od milionów lat eksplozja, trwająca wciąż i wszędzie. Nie mogła w umysłach, w których budzi się świadomość, nie utworzyć relacji duchowych. Stworzyła zatem tajemnicę, a zaraz potem umysł począł szukać wyjaśnień, trafiając na jedyne możliwe, na gniewającą się istotę wszechwładną. Stąd o krok do pojawienia się, najpierw niezdarnej, potem coraz bardziej wyszukanej modlitwy, która obrastając w ceremoniały dała zalążek kulturze, a więc wszystkiemu. Potęga burzy, jeśli stanąłeś z nią twarzą w twarz, rzuci cię na kolana, bez dwóch zdań. Powie, skąd jesteś i czym jesteś, pokaże ci twą marność i zmiażdży w jednej chwili. Zgniecie jak insekta, zmiecie w niebyt jak paproch. I jakkolwiek bezpiecznie moglibyśmy czuć się w swoich mieszkaniach z piorunochronami, żywioł burzy upomni się o każdego. Potęga zjawisk w atmosferze, potęga galaktyk, młyńskich kół we wszechświecie – zetrze cię na proch. I gdy uderzył w końcu błysk i huk, rozrywając mnie na strzępy, ocknąłem się w chłodnym łóżku, w pustym pokoju, sam – jak sam jestem od tak dawna. Wtedy umarłem niezauważalnie.
.
Dariusz Bitner
(Z różnych książek moich, jak z dziurawych kieszeni).
O autorze:
Dariusz Bitner, rocznik 1954, gdynianin z urodzenia, szczecinianin przez zasiedzenie. Chciał być pisarzem od szóstego roku życia, do pięćdziesiątego piątego. Potem chciał przestać, ale się nie udało – pisze dalej. Udało mu się napisać dwie dziesiątki książek, z których wymienić można kilka najważniejszych w oczach autora, a więc: „Ptak” (1981), bo to pierwsza powieść, chociaż mikro; „Cyt” (1982), powieść rozwinięta w trylogię wydaną pod tytułem „Pst” (1997), bo w gruncie rzeczy to coś więcej niż powieść; „Kfazimodo (1989), bo jest to pierwsza i ostatnia powieść popularna; „Opowieści Chrystoma” (1992), bo to baśń, adresowana wcale nie do dzieci; „Trzy razy” (1995), bo to dość szalony tryptyk prozatorski, „Bulgulula” (1996), bo to bardzo szalone opowiadania; „Mna” (2000), bo to trzeci z tomów esejów o pisaniu, ujętych w cykl „Chcę, żądam, rozkazuję”; „Psie dni” (2001), bo to niedocenione, a dobre opowiadania; „Mała pornografia” (2005), bo to mała pornografia; „Książka” (2006), bo to zrealizowana, chociaż dyskusyjna, utopia o książce totalnej; „Jesień w Szczecinie” (2011), bo to eseje, ale i jednocześnie powieść, Bóg wie zresztą – co to. Pracował kiedyś jako dziennikarz, zajmował się reklamą, a także składem książek i adiustacją tekstów. W swoim wydawnictwie Basil wydał książkę autorstwa Henryka Berezy pt. „Epistoły”, poza tym powołał do życia i przez 9 miesięcy wydawał rozprowadzane bezpłatnie pismo „BABORAK. Kultura Szczecińska”. Otrzymał kilka nagród literackich, z których najważniejsza to Nagroda im. Edwarda Stachury za dzieło nieistniejące, za maszynopis książki „Sam w śmietniku słów”. Wspomina o tym wyłącznie na okoliczność tego tytułu, bowiem dziś wszystkie te nagrody nie mają już dla niego znaczenia. Ale są miłym wspomnieniem. Właściwie wszystko staje się powoli wspomnieniem.