Obudził mnie dziwny dzwonek telefonu komórkowego, o drugiej w nocy. Niepokojące gitarowe staccato. Nie zdziwiłem się, bo telefon kupiłem niedawno i nie zbadałem do końca jego właściwości. Najnowszy model Undarqox-Sonia. Niektóre ustawienia były fabryczne. Jednak przygotowałem sobie zupełni inny dzwonek dla SMS-ów.
Ktoś napisał: Nikt do Ciebie nie dzwoni, dlaczego?
Zignorowałem tę niewątpliwą nadgorliwość operatora sieci i wróciłem w narrację snu.
Rano przyszedł drugi SMS-es, z tym samym wywołującym ciarki na plecach dzwonkiem. Ty też do nikogo nie dzwonisz.
Brak nadawcy. Mało tego, po kilku minutach wiadomość zniknęła. Przywidziała mi się?
Jeszcze tego samego wieczoru przyszłą kolejna: Dlaczego nie zadzwonisz?
Z głupia frant, bez większego namysłu, dotknąłem przycisku „odpowiedz” i wpisałem: Co Cię to obchodzi?
Posłałem, a odpowiedź przyszła błyskawicznie: Smutne jest Twoje życie.
Zawrzałem ponckim gniewem. Nie spodziewając się wiele przycisnąłem opcję „zadzwoń do nadawcy”. Po trzech sygnałach odebrała jakaś kobieta.
– Słucham… – głos miała delikatny, płynący jak leniwy strumyk.
– Kim jesteś? – warknąłem gniewnie.
– To ja, Sonia. Jestem twoim telefonem. Nikt do ciebie nie dzwoni, martwię się o ciebie.
– Jakiś żart? – przyznaję, że poczułem się zbity z pantałyku. Nie miałem pojęcia, kto z moich znajomych mógłby wpaść na tak wyrafinowany pomysł.
– Nie masz znajomych – głos w słuchawce, o dziwo, koił mnie i rozbrajał. – Ostatnio dzwonił do ciebie męski głos siedem miesięcy temu. Dawno, prawda? Ostatni kobiecy głos rozmawiał z tobą, bardzo krótko, przed niecałym rokiem. Mniejsza o dokładne daty, znam wszystkie twoje połączenia, bo jestem twoim telefonem. Czemu już nikt nie dzwoni?
– I tu zmyślasz, skarbie – brnąłem w poufałość, bo głos w telefonie był mi tak bliski, jakbym spędził z nim pół życia. – Ten aparat kupiłem zaledwie dwa tygodnie temu…
– Ale ja znam wszystkie połączenia z tego numeru. Nic nie znika, wszystko jest policzone i zapamiętane. Wiem o tobie wszystko, miły mój.
Bez słowa rozłączyłem się, a na wyświetlaczu na chwilę zajaśniał rubinowy napis: Mane, tekel, fares.
To jakiś spisek – pomyślałem. – Ktoś nęka mnie w sposób, co tu kryć, perfidny. Po napisie jednak nie został żaden ślad, jeśli słowa przypominające wyrok zostały zapamiętane, to nie w moim telefonie.
Z drugiej strony… każde wspomnienie głosu kobiety nazywającej siebie Sonią, było jak balsam. Czułem, że rozświetla się we mnie mrok, a świat dookoła jest uporządkowany i przyjazny. Wszystko, jak być powinno. Zacząłem szukać w kontaktach, rozmowach, wysłanych i odebranych tekstach, nigdzie nie został ślad.
Zadzwoniła.
– Nie chcesz ze mną rozmawiać?
– Co tu się dzieje? Do czego to wszystko zmierza?
– Odpowiedź na pytanie, dokąd wszyscy zmierzamy jest odpowiedzią na pytanie, co się dzieje. Nie trzeba się denerwować, kochanie, a tym bardziej nie trzeba się bać.
– Powiem ci… Soniu, że gdy słyszę twój głos, wpadam w rezonans emocjonalny,
– Ja wszystko wiem, miły. Pojawia się niepokój, bo nie wiesz z czym tak naprawdę obcujesz, i pojawia się spokój, bo wiesz, że nadchodzi to, co zaprowadza ład i porządek. Jest jak miało być.
– Więc co teraz?
– Dzwonię, żeby ci to powiedzieć. Jeśli jesteś już gotów, wpisz osiem cyfr, będących datą twoich narodzin, potem umieść gwiazdkę, potem ten sam ciąg cyfr, ale od tyłu i na koniec zaakceptuj krzyżykiem. To wszystko. Nic się nie bój, po prostu wieczorem idź spać. Nic nie będzie bolało. Pamiętaj jednak, że tej operacji nie da się anulować.
Zrobiłem tak jak powiedziała, zaraz po rozmowie, która trwała jeszcze blisko pół godziny. Nie ważne, co Sonia mówiła, wystarczył mi jej głos, otuliłem się nim, owinąłem, wypełniłem po brzegi.
Od razu, gdy tylko zaakceptowałem wpisany numer krzyżykiem, dostałem od niej wiadomość: Dobrej nocy, kochany. Czekam na Ciebie. Sonia.
Długo nie mogłem zasnąć.
.
Dariusz Bitner
(pierwodruk „Twórczość” 1/2017)
.
O autorze:
Dariusz Bitner, rocznik 1954, gdynianin z urodzenia, szczecinianin przez zasiedzenie. Chciał być pisarzem od szóstego roku życia, do pięćdziesiątego piątego. Potem chciał przestać, ale się nie udało – pisze dalej. Udało mu się napisać dwie dziesiątki książek, z których wymienić można kilka najważniejszych w oczach autora, a więc: „Ptak” (1981), bo to pierwsza powieść, chociaż mikro; „Cyt” (1982), powieść rozwinięta w trylogię wydaną pod tytułem „Pst” (1997), bo w gruncie rzeczy to coś więcej niż powieść; „Kfazimodo (1989), bo jest to pierwsza i ostatnia powieść popularna; „Opowieści Chrystoma” (1992), bo to baśń, adresowana wcale nie do dzieci; „Trzy razy” (1995), bo to dość szalony tryptyk prozatorski, „Bulgulula” (1996), bo to bardzo szalone opowiadania; „Mna” (2000), bo to trzeci z tomów esejów o pisaniu, ujętych w cykl „Chcę, żądam, rozkazuję”; „Psie dni” (2001), bo to niedocenione, a dobre opowiadania; „Mała pornografia” (2005), bo to mała pornografia; „Książka” (2006), bo to zrealizowana, chociaż dyskusyjna, utopia o książce totalnej; „Jesień w Szczecinie” (2011), bo to eseje, ale i jednocześnie powieść, Bóg wie zresztą – co to. Pracował kiedyś jako dziennikarz, zajmował się reklamą, a także składem książek i adiustacją tekstów. W swoim wydawnictwie Basil wydał książkę autorstwa Henryka Berezy pt. „Epistoły”, poza tym powołał do życia i przez 9 miesięcy wydawał rozprowadzane bezpłatnie pismo „BABORAK. Kultura Szczecińska”. Otrzymał kilka nagród literackich, z których najważniejsza to Nagroda im. Edwarda Stachury za dzieło nieistniejące, za maszynopis książki „Sam w śmietniku słów”. Wspomina o tym wyłącznie na okoliczność tego tytułu, bowiem dziś wszystkie te nagrody nie mają już dla niego znaczenia. Ale są miłym wspomnieniem. Właściwie wszystko staje się powoli wspomnieniem.
.