Dariusz Bitner – Spotkanie

Screenshot 2016-02-27 23.43.42

Nie mogłem się mylić. To już nie pierwszy raz. W dodatku ten błysk w oku, połączony z ledwo dostrzegalnym grymasem ust. Zawróciłem i zaszedłem jej drogę.
Kobieta o rysach twarzy mojej zmarłej żony, w płaszczyku, który był w jej stylu, zatrzymała się gwałtownie, po czym zrobiła ruch, jakby chciała mnie ominąć. Ja też zrobiłem taki ruch, uświadamiając sobie jednocześnie, że zatrzymana tak bezceremonialnie kobieta zaraz zacznie krzyczeć. Mijali nas ludzie, był środek dnia, środek miasta.
– Czy to możliwe?
– Wiesz, że…
To ona. Widywałem ją od czasu do czasu. Cóż za niezwykłe podobieństwo, myślałem. Tęsknota, pamięć, rozpacz płatały figle. Widziałem ją w twarzach wielu kobiet, odkrywałem jej postać w sylwetkach widzianych w oddali. Ten gest, krok, takie same ruchy ręką czy głową. To minie – pocieszałem się. Trzeba tylko zapomnieć, nie żywić wspomnień. Aż tu nieoczekiwane spotkanie z nią w tłumie przechodniów.
– Ale przecież…
– Tak już jest. – Próbowała mnie ominąć. – Nie pytaj.
– Jesteś tu – objąłem ją czule; zawsze tak robiłem, gdy wzbierała we mnie potrzeba okazania bezmiaru uczuć. Zapewne nie bez znaczenia był fakt, że nie robiłem tego przecież od lat. Nie miałem jej w swych ramionach, nie czułem jej. Obezwładniło mnie wzruszenie, jednak zaraz okazało się, że wciąż nie mogę jej objąć i przytulić. To, co robiłem, nie pokrywało się z moimi wewnętrznymi odczuciami. Pogłaskałem ja po policzku, nie wierząc już, że odczaruje ten dziwny stan, w którym jakikolwiek kontakt cielesny jest mimo pozorów niemożliwy. Uśmiechnęła się ze smutkiem, co pozwoliło mi przypuszczać, że wie, co odczuwam. – Jakaś inna, ale to ty. Jesteś.
– Wszyscy tu jesteśmy.
– Tak? – spłynęło na mnie zrozumienie. – No, tak! Kilka razy wydawało mi się, że widzę mamę, nawet raz spojrzała na mnie z taką tkliwością. Na moment tylko. Kiedyś spotkałem też tatę, był taki dziarski, ogolony, w czapce i mundurze marynarskim, czyli tak, jak chodził tylko na wyjątkowe okazje. A ja zapamiętałem go takiego, jakim był podczas roku umierania, zaniedbanego, wychudzonego, w przepoconej koszuli, w półleżącej pozycji przed telewizorem. Z zastygłym na twarzy grymasem bólu. A tu szedł w galowym wydaniu, roześmiany, radość aż promieniała z jego twarzy, całkiem atrakcyjna blondynka w kwiecistej sukience trzymała go pod rękę, wpatrzona w niego jak w obraz. Nawet na mnie nie spojrzał. Tylko podobny, tylko podobny do ojca, tak wtedy pomyślałem.
– Ale to on. Możliwe, że widziałeś też naszą przyjaciółkę, Karolinę. Ja widziałam ją kilka razy po jej śmierci, zanim sama umarłam. Nawet mówiłam ci kiedyś, że minęłam się z kimś podobnym do Karoliny, możesz nie pamiętać, tyle tych przypadkowych spotkań w całym życiu, prawda? Mogłeś widzieć pana Jakuba, przychodził do nas latami, traktował jak najbliższą rodzinę, był przyszywanym wujkiem. Albo Antosię, też zżytą z nami, zazdrosną trochę o pana Jakuba. Albo Kajtusia… o, wiem, że go widziałeś, ale nie skojarzyłeś nawet, że to on. Zapomniałeś o nim. To twój kolega ze szkoły, umarł w trzeciej klasie, siedziałeś z nim w jednej ławce i lubiłeś go, chociaż z powodu ociężałości umysłowej był poniewierany przez wszystkich, nie wyłączając nauczycieli.
– Ach tak, był Kajtuś, rzeczywiście – przypomniałem sobie. – A po jego śmierci bałem się, że i ja umrę. Skoro nieważny jest wiek, niepotrzebny wypadek, wystarczy zapalenie mózgu, jak u Kajtusia, i koniec.
– Wszyscy umrzemy – uśmiechnęła się czule. Pomyślałem bez lęku, że być może czeka na mnie, na moją śmierć. – Ale dlaczego koniec?
– Więc ty, więc wy wszyscy żyjecie tu obok nas, cały czas jesteście tu, z nami?
– Nie, miły – poczułem na twarzy jej oddech, jak kiedyś. – To wy żyjecie obok nas.

.

Dariusz Bitner
(z książki „Wciąż jesień”).

.

Obrazy: Edward Hopper

 

O autorze:

01

Dariusz Bitner, rocznik 1954, gdynianin z urodzenia, szczecinianin przez zasiedzenie. Chciał być pisarzem od szóstego roku życia, do pięćdziesiątego piątego. Potem chciał przestać, ale się nie udało – pisze dalej. Udało mu się napisać dwie dziesiątki książek, z których wymienić można kilka najważniejszych w oczach autora, a więc: „Ptak” (1981), bo to pierwsza powieść, chociaż mikro; „Cyt” (1982), powieść rozwinięta w trylogię wydaną pod tytułem „Pst” (1997), bo w gruncie rzeczy to coś więcej niż powieść; „Kfazimodo (1989), bo jest to pierwsza i ostatnia powieść popularna; „Opowieści Chrystoma” (1992), bo to baśń, adresowana wcale nie do dzieci; „Trzy razy” (1995), bo to dość szalony tryptyk prozatorski, „Bulgulula” (1996), bo to bardzo szalone opowiadania; „Mna” (2000), bo to trzeci z tomów esejów o pisaniu, ujętych w cykl „Chcę, żądam, rozkazuję”; „Psie dni” (2001), bo to niedocenione, a dobre opowiadania; „Mała pornografia” (2005), bo to mała pornografia; „Książka” (2006), bo to zrealizowana, chociaż dyskusyjna, utopia o książce totalnej; „Jesień w Szczecinie” (2011), bo to eseje, ale i jednocześnie powieść, Bóg wie zresztą – co to. Pracował kiedyś jako dziennikarz, zajmował się reklamą, a także składem książek i adiustacją tekstów. W swoim wydawnictwie Basil wydał książkę autorstwa Henryka Berezy pt. „Epistoły”, poza tym powołał do życia i przez 9 miesięcy wydawał rozprowadzane bezpłatnie pismo „BABORAK. Kultura Szczecińska”. Otrzymał kilka nagród literackich, z których najważniejsza to Nagroda im. Edwarda Stachury za dzieło nieistniejące, za maszynopis książki „Sam w śmietniku słów”. Wspomina o tym wyłącznie na okoliczność tego tytułu, bowiem dziś wszystkie te nagrody nie mają już dla niego znaczenia. Ale są miłym wspomnieniem. Właściwie wszystko staje się powoli wspomnieniem.

Subskrybcja
Powiadomienie
3 Komentarze
Najstarsze
Najnowsze Popularne
Inline Feedbacks
View all comments
8 years ago

Piękne !

5 years ago

Trzy lata temu wzruszenie, które ogarnęło mnie po przeczytaniu tego fragmentu było ogromne. Może właśnie dlatego że tak silnie sam przeżywałem odejście osoby bardzo mi bliskiej i ukochanej. Odejście takie jak tutaj, bezpowrotne, do wieczności. Ja także widuję czasami tę twarz, gdzieś się nagle pojawi i znika, i często zastanawiam się czy to przypadek. I zawsze w pierwszym odruchu jest to po prostu oczywistość, nie może być inaczej. Ktoś podobny. A jednak poźniej pojawiają się jakieś rozterki. Może jednak to nie przypadek. Może faktycznie to my żyjemy obok nich. A tylko tego nie dostrzegamy, zajęci swoim przyziemnym spojrzeniem na rzeczy, ludzi i zjawiska, i nie pomyślimy że to są niezwykłe spotkania, uśmiech, pozdrowienie, znak, powiew, rytm – wieczności.