Zaraz po ukończeniu powieści „Fikcja” (której pisanie zajęło mi 10 lat) poczułem wielką potrzebę wyrwania się w inne rejony literatury. Powieść „Fikcja” jest tak bardzo osadzona w realiach (nie tylko szczecińskich, ale jednak – przede wszystkim), że w nowej książce – „Wędrowiec” – musiałem zrealizować potrzebę zrównoważenia emocjonalnego, zaniepokojony nieco, że realia zaczynają pętać wolnego ducha moich bohaterów.
„Wędrowiec” to jedyny utwór, w którym nie pada ani nazwa mojego rodzinnego miasta, ani żadna sugestia podpowiadająca (na przykład „gryf”). Opowieść toczy się w Zamościu, o którym nic nie wiem, i w całej Polsce (od Rzeszowa, po Gdynię, nie wykluczając Warszawy czy np. Katowic). Można zaryzykować tezę, że nieobecność Szczecina w tej panoramie jest tak dobitnie znaczącą nieobecnością, że staje się wyrazista i na zasadzie à rebours wręcz znacząca. „Wędrowiec” jest powieścią nieco dziwną, wyrastającą bezpośrednio z jednego z „Fikcyjnych” pudełek, ale diametralnie inną od „Fikcji”, będącą wariacją zajmującego umysł ludzki motywu wehikułu czasu. W 2019 rzecz została ukończona. Swoją premierę ma w listopadzie 2020.
Do zaniepokojonego Czytelnika
To książka trochę dziwna i niech nie zwiedzie Cię, Czytelniku, że zaczyna się tak, jak niegdysiejsze powieści Adama Bahdaja czy jakiegokolwiek innego niegdysiejszego twórcy literatury młodzieżowej. Dziś tak się nie pisze, nie ma już takiej niewinnej młodzieży. Już tylko to wskazuje jednoznacznie, że Wędrowiec nie jest książką dla młodego czytelnika, prędzej dla tego, kto pamięta jeszcze taką narrację, ale jeśli nie pamięta – w niczym to nie zaszkodzi. Każdy i tak czyta, wykorzystując własny wehikuł czasu, nastrojony indywidualnie i jednostkowo. Wnikliwy Czytelnik bez trudu rozpozna zmieniające się style literackie (powieść młodzieżowa, obyczajowa, groteska czy science fiction, którego jest bodaj najwięcej, które rzuca cień na całość, ale w gruncie rzeczy nie definiuje niczego, na dobrą sprawę jest tylko zasłoną dymną). Czuję się w obowiązku o tym napisać, bo prawdopodobnie każdy po lekturze pierwszych stron i po zerknięciu na stronę dziesiątą, jedenastą… z całą pewnością stwierdzi, że autor stracił rozum i mentalnie przeniósł się w czasie. Właściwie, to prawda, tak rzeczywiście się stało. Taki był plan. Za nic mieć wymogi, oczekiwania, aktualne mody i style obowiązujące zabiegających o poczytność pisarzy. Ci, którzy mimo oporu narracyjnej materii dobrną do końca, będą musieli przyznać, że jest to książka tyleż o wędrówce w czasie, co o naszej codzienności, a opowieść zabiera w podróż wcale nie tam, gdzie byśmy chcieli. Jako autor książki Fikcja chętnie przyznam się do faktu, że „Wędrowiec” jest literaturą non-fiction, w tym sensie wpisuje się w ten popularny nurt – o ile zechcesz, Czytelniku, należycie tę powieść odczytać. Klucze wydane.
.
(ze środka)
– Zna pan te wszystkie opowieści, w których można zabić Hitlera i ocalić ludzkość.
– Jak pan powiedział: „zabić”…
– Dla wyższych celów.
– Zrobiłby pan to?
– Więc na co komu machina czasu?
– Dokładnie po to samo, po co panu pisanie w myślach swojej powieści. Po, dokładnie, nic. Kiedy człowiek dojdzie do końca, zawsze powstaje jedno niezmiernie ważne pytanie: co dalej? Otóż odpowiedź na to jest zawsze taka sama i nie ma innej: dalej nie ma nic. Koniec pieśni, zanika fabuła, przestaje płynąć czas, opada czarna kurtyna i w tej opowieści nie nastąpi już nic. Lecz znaczy to tyle, że jesteś od tej prostej, ziemskiej, można rzec: naszej narracji wolny, zrzucasz z karku chomąto, z obecności którego nie zdawałeś sobie nawet sprawy, które niosłeś dumnie jak koronę królewską, dzień po dniu, wciąż, i doświadczasz takiej lekkości, jakiej nie dane ci było zaznać za życia całego, przechodzi ból głowy, zadomowiony już na trwałe, zasiedziały w czaszce, znika duszność, cisnąca żelaznym butem klatkę piersiową, huragany wieją przez ciebie na przestrzał, nic cię nie ogranicza, możesz mieć ciało, jeśli go potrzebujesz, bo lubisz je mieć, a możesz równie dobrze płynąć w bezkresie bez ciała, bez trosk, bez uwikłań i uzależnień, jest w tobie tyle czułości do wszystkiego, co na zewnątrz, możesz bez najmniejszych wyrzutów sumienia poświęcić całe swoje „teraz”, bo jesteś już poza naturalnym biegiem czasu, na ulubione czynności, choćby to miało być czytanie, czego jeszcze nie przeczytałeś, a lektury ci nie zbraknie, bądź spokojny, książek w przeszłości powstało więcej, niż sobie jesteś w stanie wyobrazić, a i przyszłość nie przestanie wypluwać kolejnych tytułów, masz czas, czas jest teraz dla ciebie, masz go pod dostatkiem, ani mniej, ani więcej, niż ci potrzeba.
Dariusz Bitner
.
O autorze:
Dariusz Bitner, rocznik 1954, gdynianin z urodzenia, szczecinianin przez zasiedzenie. Chciał być pisarzem od szóstego roku życia, do pięćdziesiątego piątego. Potem chciał przestać, ale się nie udało – pisze dalej. Udało mu się napisać dwie dziesiątki książek, z których wymienić można kilka najważniejszych w oczach autora, a więc: „Ptak” (1981), bo to pierwsza powieść, chociaż mikro; „Cyt” (1982), powieść rozwinięta w trylogię wydaną pod tytułem „Pst” (1997), bo w gruncie rzeczy to coś więcej niż powieść; „Kfazimodo (1989), bo jest to pierwsza i ostatnia powieść popularna; „Opowieści Chrystoma” (1992), bo to baśń, adresowana wcale nie do dzieci; „Trzy razy” (1995), bo to dość szalony tryptyk prozatorski, „Bulgulula” (1996), bo to bardzo szalone opowiadania; „Mna” (2000), bo to trzeci z tomów esejów o pisaniu, ujętych w cykl „Chcę, żądam, rozkazuję”; „Psie dni” (2001), bo to niedocenione, a dobre opowiadania; „Mała pornografia” (2005), bo to mała pornografia; „Książka” (2006), bo to zrealizowana, chociaż dyskusyjna, utopia o książce totalnej; „Jesień w Szczecinie” (2011), bo to eseje, ale i jednocześnie powieść, Bóg wie zresztą – co to. Pracował kiedyś jako dziennikarz, zajmował się reklamą, a także składem książek i adiustacją tekstów. W swoim wydawnictwie Basil wydał książkę autorstwa Henryka Berezy pt. „Epistoły”, poza tym powołał do życia i przez 9 miesięcy wydawał rozprowadzane bezpłatnie pismo „BABORAK. Kultura Szczecińska”. Otrzymał kilka nagród literackich, z których najważniejsza to Nagroda im. Edwarda Stachury za dzieło nieistniejące, za maszynopis książki „Sam w śmietniku słów”. Wspomina o tym wyłącznie na okoliczność tego tytułu, bowiem dziś wszystkie te nagrody nie mają już dla niego znaczenia. Ale są miłym wspomnieniem. Właściwie wszystko staje się powoli wspomnieniem.
„Wędrowiec”. Publikacja zrealizowana w ramach Stypendium Twórczego Miasta Szczecin.
Fot. Hanna Góralska