Będziesz uciekał od przeszłości co sił w nogach, w głowie, ale ona nie opuści cię nigdy – i mowa tu o przeszłości nie twojej, ale twoich ojców i dziadów. Jesteś stworzony przez przeszłość i uciekać możesz, ale uciec nie możesz. Więc lepiej dla ciebie i wszystkiego co robisz, by stanąć twarzą w twarz z tym, co próbujesz mieć za plecami.
Trzeba zamknąć tę księgę, dopisać ostatnie zdania, postawić kropkę. Taka potrzeba ostatnia, jeśli coś jeszcze trzeba, to znaczy, że jest taka konieczność; wola ducha i siła ciała. Można niczego nie zamykać, świat się od tego nie zawali, jednak każdy początek potrzebuje kontynuacji, kontynuacja czeka na zakończenie. Tylko ono może wybrzmieć z należytą właściwością. Nie to, co zostanie, co robisz dla siebie, ale to, jak dopiąłeś swą opowieść. Zapiąłeś guziki, zasznurowałeś buty. Domknąłeś drzwi. Tylko wtedy życie nabierze ładu, jeśli każdy element znajdzie swoje miejsce. Ład zostanie uładzony, a bałagan ukaże swą symetrię.
Czytanie jest modlitwą. Dlatego należy czytać takie książki, które pozwolą, by czytanie było modlitwą.
Jak odróżnić książkę dobrą, od złej. Pomijając definicję terminu „książka dobra”, warto zwrócić uwagę na jedno. Książka dobra zaczyna w tobie żyć swoim życiem i nie jest do końca jednoznaczna. Każdy odczyta ją na swój sposób, bo książka tak naprawdę powstaje w relacji z czytelnikiem. Książka zła po prostu jest dla każdego taka sama.
Z perspektywy starości, z perspektywy wieczności, widzę i wiem, że świat jest doskonale skonstruowany. Nic nie dzieje się bez powodu, przypadkiem, wszystko styka się ze sobą i zazębia. Doświadczałem tego – jak stanu łaski – podczas pisania. Świat jest umysłem. Zdarzenia wchodzą w relacje, wpływają na siebie, opowieść życia toczy się tak, jak powinna. To, co ma być, jest; to co nadchodzi, musi nadejść. Kiedy zauważam ten mechanizm, odczuwam w pełni swą obecność w doskonałości. Kiedy zauważam i czuję, zaczynam zauważać i czuć coraz więcej, zastanawia mnie, dlaczego nie jestem w stanie uwierzyć w Boga. Czuję wszak namacalnie, że taki jest dowód na Jego istnienie. Doskonałość świata, doskonałość obecności w świecie. Jednak skoro wiary nie ma, to nie ma. Inaczej być nie może, skoro nie ma. Usprawiedliwiam się tym, że rozpaczliwie próbuję utrzymać niezależność (a może krnąbrność) umysłu, nie chcę oddać ostatniego przyczółka wyobrażeniu, że mogę tylko spokornieć. Pycha? Potrzebuję tego marnego cienia hardości. Pewności, że umysł jest niezależny, ulegnie tylko obłędowi. W tym przypadku obłęd równałby się Bogu. Zostanę więc przy pewności, że świat jest przede wszystkim umysłem – nie materią, a duchem. Dalej się nie posunę.
Literatura, jaka by być mogła. Książki, które powstałyby. Świat nie zaistniały, potencjalny, możliwy, oczekujący w przedpokoju twórcy. Książki zaniechane. Albo porzucone, albo tylko wymyślone, a nie zapisane. Zbiór utworów nienapisanych jest zdecydowanie lepszym zbiorem, niż ten, który znajdziemy na półkach bibliotek i księgarń. Czasem można odnieść wrażenie, że literatura by tylko zyskała, gdyby pozbyła się większości tego, co zostało napisane. Przede wszystkim dlatego, że zbyt łatwo się to stało, zbyt wiele słów i zdań, opowiadających byle co. Im więcej ludzi piszących, im więcej książek, tym bardziej można sobie uświadomię, że to rzeczy błahe, powstałe bez trudu, tylko po to, by zostały bez trudu przeczytane, by potem zostały zapomniane, by następnie zmartwychwstały w podobnej wersji, w podobnych szatach, podobnej wartości, tak samo nijakie. To literatura ze sztancy, z szablonu, niepotrzebnie nazywana literaturą. Zapomniało się już, że prawdziwie wartościowa jest ta, którą trzeba z mozołem poznawać, zdobywać z trudem; liczy się tylko to, co wydzieramy z trzewi nicości, co potrafi nami wstrząsnąć lub nas uwznioślić. Czytanie, które nas niesie jak łódka z nurtem rzeki, jest tylko procesem trawiennym, nie ma żadnej wyższej wartości. Nic nie ma wartości i na dłuższą metę nie służy nam, jeśli przychodzi łatwo, sama przyjemność czytania nic nie daje. Prawdziwa literatura bowiem powstaje w odczytaniu, w utworzeniu i narodzeniu się w umyśle czytelnika. Najlepsza więc to ta, która czeka na swoje powstanie, dojrzewa i dopiero nadejdzie.
Dzieło jest dobre, gdy podczas lektury chcemy, by bohaterom wiodło się lepiej, niż wiedzie się w utworze. Każdą przeciwność losu odbieramy osobiście. I uruchomiamy w sobie dziecinne, naiwne pokłady wiary w cudowność, cnotę i nagrodę.
Czego się raz nie zobaczy, nie zobaczy się już nigdy. Nawet przy sposobności, kiedyś – będziesz innym człowiekiem, nie zobaczysz tego co byś widział wtedy. Co się zobaczy raz, zobaczy i drugi.
Nie mam problemów z wyobrażeniem, że istnieje duchowość wszechświata. Mózg uniwersalny, do którego ten i ów, twórca albo naukowiec, dociera czasem, by w nagłym przebłysku stworzyć swe dzieło, to jest jak łyk wody, który w decydującym momencie pozwala zebrać siły i wspiąć się na szczyt. Mnie nigdy jednak nie było dane, nie zakosztowałem tej wody żywej z duchowego źródła. Znam tylko mozół tworzenia, tylko czołganie się w błocie, nigdy nie wzleciałem, nie zaznałem rozkoszy lotu, z łopotem skrzydeł natchnienia. Ale wierzę, a nawet wiem, że taki mózg uniwersalny otacza nas i czasem obdarza łaską. Duch. Umysł Kosmiczny.
Dariusz Bitner
O autorze:
Dariusz Bitner, rocznik 1954, gdynianin z urodzenia, szczecinianin przez zasiedzenie. Chciał być pisarzem od szóstego roku życia, do pięćdziesiątego piątego. Potem chciał przestać, ale się nie udało – pisze dalej. Udało mu się napisać dwie dziesiątki książek, z których wymienić można kilka najważniejszych w oczach autora, a więc: „Ptak” (1981), bo to pierwsza powieść, chociaż mikro; „Cyt” (1982), powieść rozwinięta w trylogię wydaną pod tytułem „Pst” (1997), bo w gruncie rzeczy to coś więcej niż powieść; „Kfazimodo (1989), bo jest to pierwsza i ostatnia powieść popularna; „Opowieści Chrystoma” (1992), bo to baśń, adresowana wcale nie do dzieci; „Trzy razy” (1995), bo to dość szalony tryptyk prozatorski, „Bulgulula” (1996), bo to bardzo szalone opowiadania; „Mna” (2000), bo to trzeci z tomów esejów o pisaniu, ujętych w cykl „Chcę, żądam, rozkazuję”; „Psie dni” (2001), bo to niedocenione, a dobre opowiadania; „Mała pornografia” (2005), bo to mała pornografia; „Książka” (2006), bo to zrealizowana, chociaż dyskusyjna, utopia o książce totalnej; „Jesień w Szczecinie” (2011), bo to eseje, ale i jednocześnie powieść, Bóg wie zresztą – co to. Pracował kiedyś jako dziennikarz, zajmował się reklamą, a także składem książek i adiustacją tekstów. W swoim wydawnictwie Basil wydał książkę autorstwa Henryka Berezy pt. „Epistoły”, poza tym powołał do życia i przez 9 miesięcy wydawał rozprowadzane bezpłatnie pismo „BABORAK. Kultura Szczecińska”. Otrzymał kilka nagród literackich, z których najważniejsza to Nagroda im. Edwarda Stachury za dzieło nieistniejące, za maszynopis książki „Sam w śmietniku słów”. Wspomina o tym wyłącznie na okoliczność tego tytułu, bowiem dziś wszystkie te nagrody nie mają już dla niego znaczenia. Ale są miłym wspomnieniem. Właściwie wszystko staje się powoli wspomnieniem.
Pierwodruk: „Twórczość” nr 12/2022