Prolog
W mieście, gdzie stawiamy scenę ulice są ciasne i strome. Łatwo potknąć się schodząc nimi wdớł, albo utrudzić idąc pod gớrę. W mieście, gdzie toczy się akcja domy są wysokie i wąskie. Ściśnięte jeden obok drugiego powtarzają swym szeregiem dukt, kreują przepaści do ktớrych słońce zagląda tylko w południe świecąc prawie pionowo. Domy wzdłuż ulicy mają kilka poziomớw spiętrzonych jedne nad drugimi, połączonych schodami, stromymi jak promienie słońca w zenicie.
Każda ulica jest jak los, każdy dom jak wiara. Chociaż to miasto, a nie metafora.
Wiosną, kiedy nastają gorące dni i rozpoczyna się sezon walki bykớw, nad ulicami rozwiesza się baldachimy. Białe, płớcienne szarfy spłukane deszczem wysuszone skwarem, jak obłoki frunące na wysokości ostaniego piętra, naśladują kształt ulic dla ptakớw.
Czy tylko?
Wieczorem… Pod zasłonami podniebnych chodnikớw widać lampy zawieszone na sznurach pomiędzy domami. Zapala się je o zmierzchu zamieniając ulice w tunele miękkiego światła przebijające ciemności. Gasi się je w porze snu. Gdy światło znika, baldachimy wypełniają się nocnym oddechem, żeglując ze śpiącymi po złote runo i do Itaki. Pod nimi spớźnieni przechodnie niosąc latarnie przed sobą, nieliczni jak głębinowe ryby, nie zwracają uwagi na żagle ponad głowami, myląc je z Mleczną Drogą, ktớrej nikt nigdy nie zmierzy, ktớrej gwiezdnego pyłu nikt ze stớp nie strząśnie.
Czyżby?
Gdyby spojrzeć w gớrę, można by odczytać ślady kocich łap, ptasich piớr, zobaczyć chudą kotkę żyjącą tylko miłością i pęcakiem.
O!
Tam wprost z otwartego okna wykoczył prawie nagi młodzieniec! To lot triumfu… Młody jak Ikar, lecz sprawny jak Dedal balansował chwilę na sprężystym batucie, po czym rzucił się w kierunku Katedry. Choć bosy, pokonywał odległość w siedmiomilowych butach. Każdy jego skok był niczym wniebowstąpienie, a księżyc lśnił spoconym torsem w otwartej koszuli. Wznosił się jak balon braci Montgolfier, jak pierwszy samolot braci Wright. Latanie to braterska rzecz. Skakanie też. I dalej i dalej jak świerszcz, jak pasikonik, jak szarańcza…
Szarańcza? Nie należało użyć tego słowa. Nagle, za plecami skaczącego pojawił się ktoś jeszcze. Biegł jak pies andaluzyjski, w pełni ubrany, w ciężkich butach, w surducie. Cớż to? To szpada z toledańskiej stali, zimna i ostra jak światło księżyca. Wyciągnięta w dłoni tamtego tuż, tuż za plecami młodzieńca:
– Odwrớć się! Ty tchớrzu! Zabrałeś mi…
I sztych! Szpada przeszyła tył koszuli i wyszła przodem. Krew z plecớw powtớrzona w krwi z piersi. Dwie plamy. Przekłuty na wylot.
Ścigany nie upadł. Jakby nie zauważył ciosu i krwi i tylko skakał przed siebie, przeskakując obwisłe fragmenty. Tylko nowa konstelacja złożona z samych Marsớw znaczyła jego ślad na Mlecznej Drodze baldachimớw.
Ścigający po zadaniu ciosu zaczepił butem w szew między płachtami. Rozegł się przeciągły dzwięk rozdartego materiału, a rozdarty na dwie części otwarł przepaść pod stopami gwałtownika i zrzucił go z siebie. Tamten uchwycił się brzegu dłonią, w drugiej ręce sciskając szpadę jak drogocenny skarb i odpadł. Materiał wyślizgnął się z garści, a on runął na lampę poniżej, na sznur, ktớrego uczepił się tym razem oburącz. Wyrwał sznur z jednej ściany i frunąc na nim jak na wahadle zegara, wyrżnął w ścianę obok – a potem bezwładnie zwalił się na ulicę równocześnie z brzęczącą szpadą.
Cisza.
Nikt nie zbudził się, nikt nie widział jego upadku. Żagiel nad ulicą falował w rytm chrapania. Niebo zapłakało samotną gwiazdą co groby przecieka.
Rudy cień wypełzł z zaułka, podniớsł brzeszczot, błysnął nim w mroku i czmychnął w stronę Juderii, miasta żydowskiego. A potem jeszcze jeden cień i jeszcze… Ten drugi porwał sakiewkę i klejnoty, a trzeci spojrzał w twarz ograbionego i – jak dobry Samarytanin – zaczął wyć:
– Pomocy!!!
Na ziemi, bez czucia leżał don Miguel de Juaclac, sędzia Toledo. Po skaczącym młodzieńcu nie został ślad, jeśli nie liczyć czerwonych gwiazd na płớtnie podniebnej drogi.
Kim był i czyja to krew nikt się nie dowie. Nikt poza Tobą i mną. Tylko my wiemy, że ớw skaczący nazywał się Narcizo Tome. To jego historia. Zachowaj ją dla siebie jako przestrogę. Ja nie mam z nią nic wspớlnego. Ja tylko opowiadam. Ja jestem tą historią.
Narcizo to ja.
.
Daniel Karpiński
Obraz: El Greco, Toledo
.
Streszczenie autorskie
Narcizo Tome, uciekając od swojej kochanki, niechcący powoduje śmierć prokuratora Toledo. W strachu przed inkwizycją, wydostaje się z miasta balonem. Narcizo jest architektem budującym ołtarz w toledańskiej katedrze. (Ołtarz, przejdzie do historii, jako „Transparente”, najwyższe osiągnięcie hiszpańskiego baroku). Jego żona, Esperanza, przebiera się za niego i kontynuuje prace w katedrze. Ołtarz jej pomysłu zmienia wielu ludzi, zmienia miasto. Tymczasem Narcizo zostaje pastuchem i torreadorem w hodowli byków, wędruje przez Sierra Madre z bandą wyjątkowo wykształconych zbójców, pasie owce, robi sery, aż wreszcie, powraca do miasta w dniu konsekracji ołtarza.
Opowieść o upadku i odrodzeniu Narcizo podzielona jest na trzy części.
W części pierwszej dokonujemy retrospekcji w czasy przyjazdu rodziny Tome do Toledo. Słyszymy głos ojca Tome, który przedstawia swoją rodzinę. Poznajemy żonę prokuratora, która jest artystką tworzącą sławne, toledańskie wachlarze. Uczestniczymy w życiu Esperanzy Tome, którą nawiedzają niepokojące sny. W snach uwodzi swojego męża, sama ukryta w skórze nieznanej sobie kobiety.
Część druga to noc, w które wychodzi na jaw romans Narcizo. Esperanza uświadamia sobie, że jej sny miały swój odpowiednik na jawie, a kobietą ze snów była żona prokuratora Toledo. Gwałtowna rozmowa, pomiędzy Esperanzą a Narcizo, przerywana jest serią snów Esperanzy. W snach, Esperanzie ujawniają się alternatywne przyszłości i konsekwencje ich wyborów. Tymczasem, na strychu ich domu, Narcizo szykuje się do ucieczki.
Trzecia część jest narracyjnym dialogiem, opisem równoległych egzystencji Narcizo i Esperanzy, ich rozdzieleniem. Po zrozumieniu swej winy, w Narcizo dokonuje się powolna przemiana, a jego życie staje się wieloletnią pokutą. Esperanza, walcząc z codziennymi troskami, stara się zrozumieć Narcizo i wybaczyć mu jego zdradę.
„Jad” jest powieścią historyczną, pozwala czytelnikowi na zrozumienie skomplikowanego tła historycznego Hiszpanii, a szczególnie Toledo osiemnastego wieku. Zaczynając od ekumenicznej idei tłumaczeń podstawowych tekstów trzech głównych religii, rewolucyjnych filozofii wielkich myślicieli Toledo – Awerroesa i Majmonidesa, przez inkwizycję i wypędzenie Żydów z Hiszpanii, aż po francuską okupację za czasów Napoleona, tekst „Jadu” ujawnia złożoność hiszpańskiej rzeczywistości i jej podziałów etnicznych.
„Jad” można czytać jak przewodnik po Toledo i po jego historii. Są w nim opisane nie tylko sekrety toledańskich wachlarzy, ale i tajemnice produkcji toledańskiej stali, marcepana i serów Manchego. Są malarze, którzy tworzyli w Toledo: El Greco i Goya. Jest fikcyjna historia Mai z obrazów Goyi i autentyczna historia skonstruowania pierwszego balonu. Jest w nim opis toledańskiego podziemia przestępczego i prostytucji w mieście. Jest legenda o uzdrowieniu Giacomo Girolamo Casanovy i cudownego działania architektury „Transparente”.
”Jad” jest także książką o utracie i poszukiwaniu swojej tożsamości w obliczu beznadziejności i desperacji. Jest tekstem o wartościach, ich wyborach i momentach wyboru. Jest książką o uczciwości i pożądaniu, o pasji. O zdradzie, pokucie, zadośćuczynieniu, odkupieniu win, przebaczeniu i miłości. Pod szybką historią romansu z gatunku „płaszcza i szpady”, kryje się głęboka etyczna refleksja, jakże aktualna w naszych czasach.
.
O autorze:
Daniel Karpiński jest autorem książek, które były nominowane do nagrody Nike “I jak inni” (WL, 1998) i “Fikcja” (WL, 2000). Jest laureatem konkursu na słuchowisko, jego „Czwarta osoba dramatu” miała swoją premierę w krakowskiej rozgłośni, w 1984. Pisze po polsku i angielsku. Jego opowiadanie „Junk” było publikowane w „Outreach”, w Toronto, w 1994.
Urodził się w Tarnowie. Po doktoracie z architektury wyjechał do Berlina Zachodniego. Od 1989 mieszka z rodziną w Toronto, gdzie pisze, projektuje i uczy architektury na Uniwersytecie Ryerson.
.
.