Miał biały garnitur z surówki. Lekko pogięty pod pachami. Długie do ramion, czarne włosy, nad czołem gwałtownie uciekające w tył głowy. Ostry, ptasi nos i czarne oczy z miodową kropką na tęczówce. Mówił łamaną polszczyzną. Jakby ktoś w Polsce złamał mu serce i nie pozwolił do końca nauczyć się operować pięknymi, pełnymi zdaniami. Polskiego zaczął się uczyć z miłości do Krakowa, pięknych chłopców i dziewcząt przechodzących przed oknem kawiarni „Prowincja”. Wysiadywał tu podczas półrocznego stypendium naukowego. Szperał w bibliotekach, pisał pracę naukową, ale tak naprawdę marzył o tym, żeby udał mu się złożyć jakiś wiersz. Wiele notował, jak to leworęczni, jakoś dziwnie uginając rękę w łokciu. O duchach pomordowanych w Auschwitz, unoszących się nad kuflami z piwem, które pijał na krakowskim Kazimierzu. O ciałach kobiet zadraśniętych szronem pierwszego przymrozku.
Do tego uzdrowiska przyjechał z notatkami i białym parasolem zamiast bagażu. Jak przystało na poetę. Znał na pamięć też sporo cudzych wierszy. W każdej chwili mógł powiedzieć je tej, która będzie na to zasługiwać. Miał miękki, bezradny głos, utrzymywany w jednej tonacji, jakby nie przeżywał emocji. Tym głosem targował się teraz, żeby jak najtaniej kupić białą, dzierganą na szydełku czapeczkę, przypominającą jarmułkę. Jego dziadek był Żydem, a on sam o mało nie został katolickim księdzem. Nie opowiadał o tym wprost, robili to za niego inni. Dlatego cała ta historia wydawała się jeszcze bardziej ekscytująca.
Wczoraj wieczorem długo rozmawiali z innymi piszącymi. Śmiali się, że jak na turnusie wczasowym – to taki wieczór zapoznawczy. Przysiadł się do blondynki o szwedzkiej urodzie, z włosami długimi aż do pośladków. Miała szare, małe, niespokojne oczy. I szczupłe dłonie, którymi obejmowała z czułością kubek z herbatą. Opowiedziała mu, że niedawno przeszła operację serca.
– Tyle poetek chorowało na serce. To takie romantyczne – nieudolnie starał się ją pocieszyć.
Wreszcie dobił targu, kupił sobie czapeczkę, ledwie nakrywającą głowę. Włożył ją, strojąc miny przed lustrem, podtrzymywanym przez zadowoloną handlarkę. Odwrócił się w stronę jeziora, nad którym rozstawiono stoiska z towarem. Na pierwszym planie jego wczorajsza towarzyszka stała na brzegu zupełnie nie zainteresowana zakupami. Podpływały do niej dwa pokaźne łabędzie, strosząc olśniewająco czyste pióra. Przy nich biel jego garnituru wydawała się mocno wątpliwa. Zaszedł dziewczynę z tyłu i gwałtownie przytulił dwoma rękami. Ale zaraz tak samo gwałtownie odskoczył:
– Jaki jestem niedelikatny… Po operacji pewnie nie można tak mocno Cię dotykać?– zapytał z niepokojem. I jakby na przeprosiny, z szarego papieru wyjął dzierganą na szydełku białą różę kupioną przed chwilą na straganie.
Barbara Gruszka-Zych
O autorze:
Barbara Gruszka-Zych jest poetką i dziennikarką „Gościa Niedzielnego”. Wydała kilkanaście zbiorów wierszy. Ostatnio „Szara jak wróbel” 2012 (książka znalazła się w dwudziestce tytułów nominowanych do nagrody „Orfeusz” 2013), „Koszula przed kolana” (2014), „Nie ma nas w spisie” (2014). Wybory jej wierszy ukazały się też w kraju – „Mężczyzna i kobieta przed kremacją” (2011), i „Dowody na istnienie ciemni” (2014) oraz za granicą – polsko-litewski „Śpię z tobą pod skórą” (Kowno 2006), rosyjsko-polski „Dzban pełen ognia” (Sankt -Petersburg 2009), „Dwoje o miłości” z Juliusem Kelerasem (Wilno 2012). Jest autorką dwóch zbiorów reportaży: „Mało obstawiony Święty. Cztery reportaże z Bratem Albertem w tle” (2002), i „Zapisz jako…” (2004), oraz wspomnienia o Czesławie Miłoszu „Mój Poeta” (2007). Jej wiersze tłumaczone były na litewski, rosyjski, ukraiński, białoruski, niemiecki, czeski, węgierski, włoski, serbski, rumuński, angielski, arabski.
W 2015 roku za tomik „Koszula przed kolana” została uhonorowana nagroda ks. Jana Twardowskiego.
Fot. poetki: Grzegorz Hajkowski