.
PROLOG
albo krótka historia świata,
przed narodzinami faktów medialnych.
.
Minęły Eony, zanim cokolwiek się znowu zaczęło, i miną ponownie, po tym, jak wszystko się skończy, aby kiedyś zacząć się jeszcze raz… I nie po raz ostatni…
Na samym początku nie było żadnego Początku, trochę później pojawiła się Nicość, a z niej narodził się Chaos, jak jajko ze skorupy.
Długo, długo nic, i nagle Prehistoria (oksymoron), podobno, do dwóch milionów lat, a na pewno przez setki tysięcy. Raj, wiadomo, Adam i Ewa, nuda, drzewo, wąż, wygnanie. Pierwsza zbrodnia, biedy Kain kaja się i pokutuje, jest przeklęty. Potopy. Arki tu i tam.
Europa otrzeźwiała z szaleństwa po żegludze na białym byku, i zaczęła być najbardziej prosperującym kontynentem…
*
Niespodziewane odkrycie historyczności, po grzebaniach w warstwach ziemi i tekstach. Wielkie kości jeszcze nie przemawiały.
*
Latem, 1989 roku, czyli kiedy zakończył się wiek dwudziesty, najkrótszy, raptem siedemdziesiąt pięć lat, ukazuje się wielce poczytny esej Francis’a Fukuya’my, The End of History? (znak zapytania zniknie, w wydanej trzy lata później książce), którego, według autora, prawie nikt do końca nie zrozumiał. Niemniej miało miejsce wydarzenie bez precedensu: narodziny myśli o Końcu Historii. I otworzyła się stara skrzynia, biednej Pandory, po raz drugi.
*
Genetycznymi Rodzicami są dwie strony medalu (trudno się oprzeć Janusowi, jakby nie było, był bogiem wszelkich początków, stał przy drzwiach i bramach, zanim zaistniało pierwsze Imperium); powietrze powinno być czyste, tak jak umyte dłonie, światło jest potrzebne do ujrzenia na własne oczy; dużo wody mineralnej w plastykowych butelkach, na ścianach abstrakcje i kwiaty. Biologicznych rodziców nie ma, na tym między innymi polega cudowność tego faktu. Specjaliści od naginania i łamania przestrzeni, od stwarzania rzeczo-obiektu, specjaliści od głosu i odgłosów nasycają czas odpowiednią muzyką, albo szumem z kosmosu; czasami wycinają i doszywają coś milusińskiego, futerkowate stworzonka, wielkości dawnych wiewiórek są najbardziej pożądane. Wyłapani z szynków nocą nieszczęśliwcy, po zimnej kąpieli, służą teraz jako statyści, w roli przygodnych świadków, i wypowiadają się, drżąc z zimna, o tym co się stało, i co na pewno nie mogło się nie stać, gdyż widzieli na własne oczy. Rodzaj tłumu przypadkowego. Pojedynczy świadkowie są dobierani staranniej, muszą wyglądać i mówić, jak przygodni, neutralni, inteligentni, elokwentni – ale nie za bardzo – świadkowie. Autentyzm jest na pierwszym miejscu. Głosy biegłych w temacie: opinie, komentarze. Biegli są już wszędzie. Coraz mniej wątpliwości. Sprawa zaczyna być oczywista. Kształtuje się prawdziwy przebieg wydarzeń. Z chaosu pierwszych liczb wyłania się, jak potwór z Loch Ness, długi zamazany ogon liczb rzeczywistych. Technicy biegają wzdłuż kabli, sprawdzają; próby mikrofonów, głośników, pomiary światła. Atmosfera trochę jak w Osiem i pół, Felliniego: sztuka filmowa w sztuce filmowej, aby na końcu powstało obiektywne dzieło prawdy o fakcie, (kategoria arcydzieła, nie istnieje w tym rewirze). Z tą różnicą, że prawdziwi reżyserzy nie siedzą na składających się krzesełkach, nikt również nie śmie nawet zapytać, kto jest producentem. Spośród licznego personelu, jedynie drobna część wierzy w patronującego projektowi Ducha Prawdy; nie są bynajmniej naiwni, rozpiera ich entuzjazm i pasja poznawania, misja urzeczywistniania rzeczywistości; absolutna większość personelu, kołysze się w szarej strefie czystego profesjonalizmu. Kamery! Wizja! Komputery chciwie podliczają oglądalność. Rano różne gazety potwierdzają prawdziwość, wiarygodność i szlachetność intencji.
Padają sarkastyczno – kpiarskie inwektywy pod adresem wiarygodności, tu i tam rozpleniają się teorie spiskowe, wybuchają fantastyczne spekulacje. Pomawia się wiadomość o nadużywanie fałszywych świadków, fałszywych obliczeń. Dementacje. Wojna nerwów. Okopy prawd w stanie okopywania. Kontestatorzy zawsze w za krótkich spodniach i na niszowych mediach. Tacy abnegaci rzeczywistości, z tatuażami i kolczykami. Konserwatywni obnoszą się z muszkami i wąsikami, będąc często, na lewo od rzeczywistości, czyli mijając się z nią o połowę…
Ale Wielka Maszyna jest już w ruchu, solidnie naoliwiona, błyszcząca, jak spod igły. Tylko dmuchać. I dmuchają. Wiatraki, wiatraczki. Dookoła lampy, parasole, świecidełka. Kilka wozów strażackich. Karetki. Służby porządkowe. Policjanci w kuloodpornych zbrojach, rodem z filmów Kurosawy.
Wydarzenie rozwija się we wszystkich kierunkach. W następnych dniach większość stacji telewizyjnych reprodukuje transmisje na żywo, plus spotkania z czołowymi indywiduami: rozmowy, wywiady. Wypowiadają się, wyrażają, mają poglądy, a nawet wizje… Wreszcie rusza fala aktualnych intelektualistów i artystów (chcących być w porządku z rzeczywistością) – piszą na różnych łamach o histerii nielogiczności, o surrealistycznej nekrofilii, o braku elementarnego poczucia zdrowego rozsądku, o ludzkiej solidarności, nawet o człowieczeństwie, wyższości rozumu nad nierozumem, o swojej wyjątkowej trzeźwości i dogłębnym poczuciu rzeczywistości (fraza, nad którą warto się jeszcze głębiej zastanowić). Udzielają wywiadów. Któż ma więcej do powiedzenia, niż pisarze czy poeci. Niebo nad tym banalnym skrawkiem rzeczywistości, zaczyna przypominać kolaże kubistyczne, na tle hiperrealistycznych atrap następnych dziesięcioleci.
A nasz pupil, Fakt medialny chodzi już o własnych siłach: taki słodki bobasek, uśmiecha się, bawi z innymi dziećmi, jest ulubieńcem dorosłych, wspaniałą maskotką, niczym elektroniczny japoński piesek, czy ostatnio – lazurowy Avatar.
Jest przecudowny! Jaki rozmowny i przyjacielski. Lubi się fotografować, tańczyć; pływa i żegluje. Pije tylko czerwone francuskie wina. Mówi na wszystkie strony. Odwiedza biednych, dając im kupony bez pokrycia. Życie publiczne, jest jego życiem prywatnym. Jest nagi jak meduza. Szczery, oddany prawdzie rzeczy, otwarty na rzeczywistość; wreszcie – bezstronny.
Dziennikarska rzetelność i etyka, trzymają fakt medialny w ryzach prawdziwości. Tako rzecze o tym rzeczywistość.
Bodajże w 2003 oficjalnie przyjęto termin: ,,embeded journalism”. Dziennikarze opisujący wojnę z punktu widzenia generałów. Po krótkiej fali publicznego oburzenia, fala rozbiła się o brzeg twardej rzeczywistości polityczno-militarnej i rozprysła na miliony kropel.
Eleganccy i wielce wymowni Hermesi, przekazują punkty widzenia władzy lub korporacji, do publicznej wiadomości.
Prawda nigdy nie miała łatwego życia, począwszy od samego słowa – cóż to za słowo, zlepek liter z doczepioną pineską, definicją w najnowszym wydaniu słownika. Piłat wiedział o tym bardzo dobrze. Raczej nie był złym człowiekiem: rozumiał realia. Musiał jakoś żyć. Imperium było tolerancyjne, stąd jego sceptyczne pytanie.
Prawda przeszła w zeszłym stuleciu swoiście kuriozalną metamorfozę, stając się niewidzialną i nieskończoną materią, z jakiej tkana jest rzeczywistość. Moiry musiały zaliczyć kilka kursów, aby utrzymać swoją pozycje i zaczęły rywalizować ze sobą – Lachesis jest już raczej przegrana.
Ale bądźmy sprawiedliwi, nigdy nie było inaczej, co wiedział świat o sobie przez tysiąclecia? Plotki, pogłoski, opowieści świadków, nie do podważenia z braku innych świadków; lęki, fantazje, fanatyczne sny. Innej rzeczywistości nie było.
Świat jest – między końcem palca a ziarnkiem piasku, w maju, kiedy kwitną żółte kwiaty i magnolie. W czerwcu będzie jeszcze prawdziwszy.
Prawda jest jak błękitne niebo, setki dni po potopie. Niebo jest wszystkim potrzebne, jako oddźwięk głębi istnienia, ale i do poczucia wolności w przestrzeni: lepiej się oddycha pod gołym niebem, niż w niskiej piwnicy, z wodą do kostek.
Wystarczająco głębokie, w zagonionym życiu, półprawdy i ćwierćprawdy, jakimi są, w najlepszym wypadku, fakty medialne, satysfakcjonują bieżące potrzeby sensu, nie obrażając wprost inteligencji, o pomstę do nieba również nie wołają, szat nie rozdzierają…
Uspokajający dodatek do śniadania (rodzaj płatków z brzoskwiniami z Kalifornii i jogurtem z Grecji), po czym można raźno ruszyć do pracy, mając w głowie świat w jednej minucie, wypreparowany przez BBC.
*
W rachitycznych podziemiach cywilizacji, przegrani, bankruci, słuchają na stojąco The End, Nico, wspominając czas, kiedy wierzyli w cokolwiek, jak i w siebie, itd. Są czasami zblazowani, ale za dużo o tym nie wiedzą, szykanując swoją mizernowatość podpórkami duchowymi i estetycznymi. Dobijając się z udawaną ironią Lady Gaga – aby koniec się dopełnił. Wierci ich stare millenarystyczne pragnienie końca. Ostatni kieliszek we łzach smakuje jak język Prawdy w ustach, o trzeciej nad ranem. Trochę subtelniejsi, odgrywają się łzmi przy Chopinie, z pewnością wolą Malczewskiego nad Wojtkiewicza, Mattise’a nad Picassa. I udają szczerze lub nieszczerze, iż nieznana jest im Technologia łez Herberta. Najbardziej naiwni sentymentaliści, wzdychają w wierszowatych poematach do złotych czasów szczerości i prawdziwości, najczęściej będąc również obojętnymi na świat, którym jest dla nich tylko ich własne małe podwórko z dzieciństwa. Jego bez końca wyławiane reminiscencje, z plam słońca na mijanych ścianach kurczącego się życia.
Między niebem a ziemią krążą Jeźdźcy Apokalipsy, jak satelity, z wypalonymi bateriami. Na kilkugłowym smoku siedzi, kiedyś słynna z odurzającej ,,piękności”, Babilońska Wielka Nierządnica, a tak naprawdę, brzydko zestarzała Cicciolina (była żona największego producenta kiczu, w ostatnim półwieczu), w muzeum sztuki zapomnianej, jako część dioramy, przedstawiającej dzieje ludzkości w sennych koszmarach.
Fakt medialny nie jest bękartem zza światów, ludzka rzeczywistość zawsze składała się w większej mierze z przekręconej rzeczywistości, niż z rzeczywistości samej w sobie; kłamstwo i jego subtelne pochodne było zawsze bardzo ważną częścią życia społecznego. Hipokryzja jest cementem cywilizacji. Dawne mity były swego rodzaju grubo szytymi wiązaniami sensu, zanim nie odczarował ich Wiek Rozumu, dając ludziom do ręki pochodnie światłego wyboru prawdy.
*
Ale na co dzień najbardziej potrzebne jest poczucie rzeczywistości, “nowocześnie” wysublimowany tumiwisizm; własny interes jest zawsze własny: ba, nigdy nie brakuje własnych problemów, ale i okazji do przyjemności. Dozy naiwności dodają posmaku pierwotności istnienia, trochę głupoty nie zawadzi, wreszcie, potrzeba grubej skóry do opakowania wiary w swój zdrowy rozsądek (a nikt nie wierzy, że ma go za mało). Wszyscy mniej więcej wiedzą, że fakt medialny jest stronniczą bezwzględnością wobec nieujarzmialnej Prawdy.
Jednocześnie, każdy chce powietrza na dziś, jutro i pojutrze – a później, niech się inni martwią. Tego oczywiście, nikt lekko nie mówi… Tabu podświadomości wymaga najszczególniejszej dyskrecji.
….
EPILOG
Zresztą: ,,Cóż to jest prawda?”. Ktoś zapytał.
.
Artur Ułamek
Rysunek: Dina Belaia, Ruins/Ruiny
O autorze:
Artur Ułamek
Urodzony w 1961. Studiował literaturę polską na Uniwersytecie Gdańskim. Od 1989 mieszka w Kanadzie, w Toronto.
bardzo frapujące i przejmujące, lecz czy prawdziwe? w jakim sensie i dla kogo? Czy to opowieść o ludzkiej kondycji? Na pewno jest to proza metafizyczna wysokiej próby.