5 kwietnia 2022 minęło 25 lat od kiedy zostawił nas amerykański poeta Allen Ginsberg. Uważany za Ojca Duchowego Beat Generation jest autorem ich Manifestu pt. „Skowyt”. Poemat, przez wiele lat uważany za skandaliczny i zakazany do druku krążył, nie tylko wśród bitników, w maszynopisie.
Skowyt napisany w 1956 roku …. będącym swoistym poetyckim epitafium dla najlepszych umysłów pokolenia Ginsberga oraz wyrazem buntu młodych ludzi dorastających w atmosferze zimnej wojny oraz powojennego nihilizmu.
Ze względu na to, że Skowyt łączy liryczny patos z wulgaryzmami i karykaturalnym przedstawieniem świata to zaraz po publikacji uznano go za skandal.
Na procesie sądowym z 1957 roku poemat Ginsberga Skowyt został uznany przez prokuratora za tekst „sprośny, wulgarny i obsceniczny”. Stroną procesową nie był Ginsberg, ale jego wydawca, notabene też poeta z kręgu Beat Generation, Lawrence Ferlinghetti, właściciel wydawnictwa City Lights, oraz Shigeyoshi Murao, który zajmował się dystrybucją i sprzedażą książki Skowyt i inne wiersze. Oskarżono ich – mówiąc w pewnym uproszczeniu – o sianie zgorszenia i demoralizację, czyli potraktowano tak, jakby byli dostarczycielami pornografii.
Prokurator chciał za wszelką cenę dowieść, że Ginsberg był po prostu „zboczonym świntuchem”, a w dziele literackim nie powinna mieć miejsca jakakolwiek sprośna dosadność. Dlatego wciąż domagał się od zeznających przed sądem ekspertów, by prostym językiem wyjaśniali, o co w danym fragmencie utworu chodzi. Zależało mu, by utwór Ginsberga został zdyskredytowany i by odmówiono mu rangi dzieła literackiego
Ostatecznie zakaz został zniesiony przez sędzię Claytona W. Horna, który wydał wyrok, mówiący że wiersz posiada zbawiającą wartość artystyczną
Jest początek drugiej połowy XX wieku. Pokolenie II Wojny Światowej zabliźniło rany i z uwagą obserwuje, jak ich dzieci zaczynają uchylać zasłonę Żelaznej Kurtyny. Człowiek ma w sobie gen wolności. Kraty, bez względu na to, po której ich stronie jesteśmy, są wezwaniem do buntu. Opowieści o ich ochronnej roli tylko podsycają gniew. A tymczasem w latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku, zamiast krat, mamy kurtynę. Nie tylko dzieli, ale skutecznie zasłania zmysły postrzegania zostawiając główną rolę wyobraźni.
Dodatkowo pozostaje też pytanie: czy jesteśmy aktorami na scenie świata, czy widzami skłonnymi do gwizdów albo aplauzu? Kim zatem jesteśmy? – zaczynają zastanawiać się dzieci aktorów wojny. Kto z nas pozostał na scenie, a kto rozsiadł się wygodnie na widowni z paczką pop-cornu odsuwając w niebyt własną odpowiedzialność za losy granego stale przedstawienia?
Widziałem, jak najlepszych z mojego pokolenia zabrało szaleństwo
głodnych, histerycznych, nagich, włóczących się o zmroku murzyńskimi uliczkami wściekle spragnionych choćby jednej szprycy….
– którzy byli nędzą i łachmanami o pustych oczach, odurzeni paląc siedzieli w nadprzyrodzonej ciemności swych mieszkań bez ciepłej wody, płynęli nad wierzchołkami miast zasłuchani w jazz…
– którzy brodaci, w szortach, z wielkimi oczami pacyfistów znów
pojawiali się na Zachodnim Wybrzeżu przesłuchując agentów FBI,
podniecając opaloną skórą, wyciągając do przechodniów broszurki o niepojętej treści,..
pisze w 1955 roku poeta Allen Ginsberg. To „Skowyt” poemat, który niemal od pierwszej sekundy narodzenia zostaje przez Wielkiego Cenzora skazany na ciemność zapomnienia. Ameryka nie chce takiego obrazu. Ameryka jest radosnym promykiem Słońca nawet jeżeli rodzi się w obłokach haszyszu. To nic, że bez skręta życie jest beznadzieją. Zielone listki z nabrzmiałymi nadzieją pąkami pachną lepszym jutrem.
O tragedii porzyganego brygadzisty wyrzuconego z pracy za alkoholizm świat dowie się dopiero ponad dekadę później z poematu „Moskwa Pietuszki” Wieniedikta Jerofiejewa, z drugiej strony żelaznej kurtyny. I ten poemat tonie w magmie ocenzurowanej, propagandowej radości. Rosja nie chce takiego obrazu. Rosja jest radosnym promykiem Słońca nawet jeżeli rodzi się w oparach spirytusu.
A jednak nikt poza poetami nie ma pomysłu na scenariusz ówczesnego ładu, którego sceny oklaskiwać powinny rozentuzjazmowane tłumy. A tego właśnie oczekiwali i oczekują Władcy tego świata. A zatem klęknijmy przed poetami. Oni proponują coś czego Władcy jeszcze nie dostrzegają. Jak zwrócić ich uwagę? Skowyt, skowyt i jeszcze raz skowyt. Niech wszyscy otworzą oczy i dostrzegą to czego nie chcą widzieć. Skowyt to nasze mocne uderzenie, a my jesteśmy pokoleniem bitym a raczej pobitym. Jesteśmy „beat generation”. Beat to styl gry jazzowej. Z angielskiego słowo „beat” oznacza „bić”, „pobić”, „wykończyć” a „beatific” znaczy „zbawienny”. Smaku i niejako bliskiego nam, Słowianom romantyzmu dodaje „beatitude” czyli „błogość”, „błogosławieństwo”.
A więc my bitnicy mamy swoją siłę. Teraz wystarczy tylko dotrzeć przed oblicze Władcy Świata. W poszukiwaniu, musimy udać się w podróż. Musimy wyjść z zaklętego kręgu własnych wpływów i odnaleźć eteryczne miejsca bez smrodu stęchłego mięsa przeszłości. Nie pomoże nam tu ani szkapa Don Kichota, ani miecz Świętego Jerzego. Pomoże lotność marihuany albo czystość spirytusu i podróże. A siłę da miłość, ale nie westchnień, a zdrowego pieprzenia w rytm beatu. A zatem ruszajmy w nieznane. Ci ze wschodu, na zachód. A ci z zachodu, na wschód.
Zostawmy „sfinksa z cementu i aluminium który roztrzaskuje nasze czaszki i pożera mózgi i wyobraźnię. To Moloch samotności, brudu, ohyda pudła na śmieci i niedosiężnych dolarów. Moloch dzieci wołających u schodów, chłopców szlochających w armiach i starców płaczących w samotności w parkach. Moloch, Moloch, Widmo Molocha. Moloch bez uczuć. Moloch umysłu. Moloch okrutny sędzia człowieka. Moloch – niepojęte więzienie. Moloch ze skrzyżowanymi piszczelami, bezduszny areszt i Kongres żalu. Moloch którego budowle są wyrokiem. Moloch potężny głaz wojny. Moloch rządów za którymi szaleje tłum…
Taki drogowskaz daje w drugiej części „Skowytu” Allen Ginsberg już w 1955 roku.
Jego młodszy kolega z drugiej strony Żelaznej Kurtyny Jerofiejew radzi w 1969 roku wsiąść do pociągu byle jakiego i udać się w kierunku wymarzonej stacji Pietuszki. Ginsberg radzi zabrać garść marihuany, gitarę i dziewczynę do miłosnej kopulacji. Jerofiejew: butelkę spirytusu, też gitarę i pojechać do tej dziewczyny w tym samym celu. Ten pierwszy radzi podróż autostopem. Ten drugi zmuszony historią dziejów radzi podróż lokomotywą.
Kurtyna opada, staje się niepotrzebna. Dogadaliśmy się na każdym poziomie. Zapach marihuany wzmacniają opary spirytusu. Zieleń konopii rywalizuje z zielenią kiszonego ogórka. To nasz pomysł na ogólnoludzkie szczęście. A nad wszystkim unosi się śpiew przy dźwiękach gitary, kwitną kwiatki i fruwają kolorowe motylki. Łomot perkusji i stukot rozklekotanych kół lokomotywy zagłuszać mają bicie kościelnych dzwonów. Bo dzwony to też przeszłość. Dzwonnikom prędzej czy później pomdleją ręce. Bitnikom nigdy nic nie zemdleje, jeżeli nie weźmiemy pod uwagę prącia. Dzwonnikom dajmy szorstki sznur serca dzwonu. Bitnikom dajmy szorstkie łono i serce dziewczyny. My akceptujemy co najwyżej szelest buddyjskich młynków. Biblia z milionem słów przegrywa z Kamasutrą. Wolność od zakazów i nakazów rozbudza głód demokracji.
Ale wtedy jeszcze nikt o tym nie myśli. Poeci całego świata stworzą Nowy Ład. To poezja jest globalna a obowiązkiem obywatela jest sygnał akceptacji czyli literackie pismo w dłoni i książka na ławeczce w parku.
I tu następuje pułapka, którą ku przestrodze juz teraz sygnalizuję. Skowyt niczym kuranty zegara, zamiast dzwonów, z wieży kościelnej budzi do czynu, ale cichnie a nawet ginie w przyzwyczajeniu. Czas przyzwyczaja nas do stałych sygnałów kosmosu. Mózg odbiera je tuż po narodzeniu. Ale z czasem powszednieją, tępieje ich siła i umysł zatrzymuje je na swój własny użytek. Gromadzi w worki poupychane w nieczynnej części mózgu. Zaśmieca komórki w których mogły by zaświtać nowe myśli. Podstępnie kupuje bezczynnością skłonne do lenistwa neutrony aby przestały przesyłać dalej sygnały. Usypiamy marząc o wieczności, przekonując się nawzajem, że to nie nasza wina. Skowyt okazał się dobrym chwytem, ale na krótko. Skowyt nie słabnie. Słabną nasze możliwości percepcyjne. Jeszcze oczy łzawią z żałości za tym co tracimy. Ale już bez rozpoznania przyczyny.
Jest początek pierwszej połowy XXI wieku. Pokolenie bezwojnia, ostatkiem świadomości dziurawej od chemicznych ulepszaczy ekscytujących podniebienia zachowanego szczątkowo mózgu, wspomina poetów. Ci nazywani są teraz ćpunami ale nie buntują się bo mogą stracić cierpliwość Globalnego Władcy zwanego niegdyś Molochem, który zezwala im na jointa z okruchów zieleniny. Tego skręta nazywają pieszczotliwie marysią. Ta marysia to wszystko w jednym. O zdrowym i budującym długowieczność pieprzeniu ucieleśnionej Marysi nie ma mowy. Nawet poklepanie żywej Marysi po jędrnych pośladkach czy rozkołysanie piersi jest zabronione, pod groźbą kary nawet więzienia. Uliczne manifestacje wyjałowionych elektronicznie bezpłciowców przypominają niedobitkom minionej epoki, że mogą co najwyżej puścić dymka z elektronicznego papieroska i potrzymać sobie za pośladki lustrzane odbicie. Lustrzane, bo organy, które od wieków były sobie przeznaczone teraz mogą obejrzeć tylko w lustrze. O zapamiętaniu co widziały pod pokaźnym big-macowym brzuchem mogą pomarzyć. A więc oznaczają się kolorowymi farbkami i dla porządku prawnego łączą w pary o identycznych wklęsłościach lub wypukłościach pod brzuchem.
Bitnicy wymarli, a ich dzieci hippisi lub wprost „dzieci kwiaty” kultywowały jeszcze przez pewien okres tylko miłość i środki odurzające. Dlatego bitnicy uważają ich za zdrajców. Ale i oni wyłysieli a kilku zasiadło a właściwie zadrzemało, starając się nie chrapać, w ławach poselskich należących do Władcy.
Kulminacyjnym błyskiem palącego się meteorytu było przyznanie przez establishment w 2016 roku Nagrody Nobla ikonie hippisowskiego buntu, pieśniarzowi i poecie Bobowi Dylanowi.
O dozwolonej odmianie miłości, która jako gender przetrwała do dziś wspomniałem przed chwilą i tu już miałem oczy załzawione, ale płakać będę za chwilę.
Bo oto w „Roku Myśliwego” peerelowsko niepodległościowy pupilek salonów ambasady w Paryżu i też niepodległościowego Instytutu Literackiego w pobliskim Maisons Laffitte a następnie, ku zakłopotaniu amerykańskich przyjaciół, bywalec komunistycznych wieców w Kalifornii, Czesław Miłosz pisze tak:
… co do przywileju, którzy zgarniają dla siebie amerykańscy poeci, przywileju wariackich papierów… alkoholizm, narkotyki, pobyty w klinikach psychiatrycznych, samobójstwa – nie mogłem oprzeć się myśli, że gdyby wrzepić im po piętnaście razy bizunem na goło, zaraz by im przeszło…
I spadamy z obłoków marihuany zachodnich slumsów studenckich w kałużę spirytusu porozlewanego na podłodze z gumoleum wschodniego hotelu robotniczego. Cóż to za różnica czy ktoś skowyczy czy drze ryja. I skąd ta pewność, że skowyt ma nas uchronić przed zagładą walącego się Molocha a nie bizun na gołą dupę? Pozostaje jeszcze miłość. Zbiorowa studencka orgia z udziałem zaproszonego poety albo ruchanie towarzyszki przodownicy, która zaszczyciła nas swoją obecnością towarzysząc poecie, który padł po pierwszej szklance gorzały. Wszystko jedno. I tak jutro powstanie tekst o wzniosłej miłości, który uduchowieni ideowcy podniosą do rangi ody do młodości.
Nie ma wytchnienia
bez miłości
nie ma snu
bez marzeń
o miłości —
szaleniec czy nieszczęśnik
dręczony przez anioły
i maszyny,
zapragnie w końcu .
miłości
/fragment wiersza „Piosenka” Allena Ginsberga/
I tu zaczynam płakać nad skowytem. Gdzieś rozbrzmiewa on, być może w kosmosie, ale jego czysty akord słyszymy o setki lat świetlnych dalej. Może był, tak jak gwiazdy, których obraz postrzegamy sprzed kilkuset lat świetlnych. Jak jest obecnie, obejrzą sobie nasze plemniki za setki lat też świetlnych. O ile ktoś nie wywali zawartości ziemskich lodówek na śmietnik zamiast zapłodnić nimi kosmitki.
Płaczę zatem nad skowytem, chociaż można mi śmiało zarzucić romantyczne ślamazarstwo usprawiedliwiania się mięśniozwiotczeniem wszystkich członków nie wykluczając tego centralnego. I to byłby motyw dla którego nie przyłączam się do ogólnego pragnienia posiadania broni zamiast Broni. Do ogólnego pragnienia zapachu prochu zamiast zapachu konopii czy spirytu. Do ogólnego pragnienia szklanych domów na zgliszczach slumsów, wśród których biegają oszalałe ze strachu, przed ich utratą, kobiety i dzieci. Głód postępu przerodził się w strach utraty orgazmu dobrobytu. Nie słyszę już wołania o miłość. Nie czuję słodkawego zapachu marysi poskręcanej dźwiękami gitary, a nawet i pieprznego potu przodownicy Marysi.
Tęsknię za skowytem.
Płaczę nad skowytem.
.
Andrzej Kowalczyk
kwiecień 2022
.
PS. Allen Ginsberg po napisaniu „Skowytu” dodał usprawiedliwiający siebie przypis. To ukłon w stronę odwiecznych wartości, które jak mniemał mogły poczuć się zagrożone. Przytoczę kilka pierwszych zdań:
Święty Święty Święty Święty Święty Święty Święty Święty
Święty Święty Święty Święty Święty Święty Święty
Świat jest święty Dusza jest święta Skóra jest święta
Nos jest święty Język i kutas i ręka i sraka są święte
Wszystko jest święte wszyscy są święci wszędzie jest święte
co dzień jest wiecznością Co człowiek to anioł…
Nie wypada mi zatem tylko płakać. Przez łzy dodam więc, że wszyscy święci założyli ochronne maseczki ku zaskoczeniu Boga, który zdaje się pytać: To i wy nie wierzycie we mnie? Płacz Boże, płacz. Razem jest nam raźniej.
Wykorzystano fragmenty poezji Allena Ginsberga w przekładzie Grzegorza Musiała
.
O autorze:
Kowalczyk Andrzej – ur. 12 września 1949 w Puławach, geograf (UMCS w Lublinie) i dziennikarz. Żeglarz, alpinista i wydawca książek. We Francji od paćdziernika 1981 roku wydalony z Polski przez SB po 3-miesięcznym areszcie za „działalność na szkode państwa i narodu polskiego”. Od grudnia 1981 współpracuje z Rozgłośnią Polską Radia Wolna Europa. Aktywny członek Komitetu Solidarność w Paryżu. Od stycznia 1982 wydaje własnym kosztem polskojęzyczną gazetę „Hebdomadaire Solidarność”. Autor artykułów do prasy polonijnej w całym świecie.
W sierpniu 1983 roku organizuje akcję „Solidarność najwyżej w Europie”. Razem z dwoma alpinistami Jankiem Danyszem i Jackiem Winklerem umieszczają na szczycie Mont Blanc ogromną (15 metrów długości) flagę polską z napisem Solidarność. O tej pokojowej akcji w czasie trwającego w Polsce stanu wojennego pisze prasa całego świata. Na żądanie Ambasady PRL we Francji francuskiej żandarmerii udaje się zdjąć flagę dopiero po tygodniu. .
W 1983 roku zakłada Polski Ośrodek Wydawniczy POW w Paryżu i kolejny periodyk dla Polaków „Hebdomadaire de Paris – Tygodnik Paryski”.
W latach 1985-87 pracuje jako detektyw na budowie Ministerstwa Finansów w Paryżu.
W 1997 roku zakłada klub kulturalny „Pol-Club” w Paryżu, który wkrótce staje się centrum życia kulturalnego Polonii. Organizowane są tu koncerty muzyki polskiej, wystawy malarstwa i sztuki artystów polskich tworzących we Francji. W ramach spotkań kultury polskiej z francuską w każdą niedzielę odbywają się recitale piosenki francuskiej.
W 2000 roku rozpoczyna wydawanie pisma „Artpo” poświęconego polskiej kulturze.
W 2004 roku inicjuje akcję „Polska we Francji” i zakłada nietypowy polski sklep spożywczy „Polka” w Paryżu ze sceną estradową i cotygodniowymi recitalami piosenki polskiej i francuskiej reklamując przy tym polskie produkty.
W 2008 roku organizuje akcję „Polska dookoła świata” w ramach której finansuje wyprawę grupy 4 żeglarzy jachtem żaglowym wokół globu. Trudy wyprawy powodują że zaraz po jej starcie na pokładzie pozostaje tylko jego syn Jean-Jacques. Ten odwiedza skupiska Polonijne w RPA, Nowej Zelandii, Nowej Kaledonii i po 2 latach samotnego rejsu powraca do Francji.
W 2011 roku przenosi się na południe Francji gdzie wznawia działalność wydawniczą tym razem ograniczając się do tematyki żeglarstwa. Wznawia wydawane przed laty kieszonkowe książki poświęcome morzu „Miniatury Morskie” jako „Miniatury Żeglarskie”. Do 2020 roku wydał 25 książek z których dwie doczekały się również wydań w Polsce, oraz 11 „Miniatur Żeglarskich”.
Jest autorem sześciu książek.
Kto wie, może wielu poetów miało raka mózgu, takiego małego, nieuleczalnego, bez przerzutów. Siedział sobie i nic nie robił.A oni pisali wiersze, pili wódkę, palili marihuanę reszta bez zmian.