26 marca 2019 roku unijna dyrektywa o prawach autorskich, tzw. ACTA 2 została zatwierdzona (bez żadnych poprawek) w Parlamencie Europejskim. Przegłosowało ją 348 posłów, 274 było przeciw. Oznacza to koniec wolności w internecie, ograniczenie wolności słowa i wprowadzenie drastycznej cenzury. Protestacyjną petycję podpisało 5 milionów osób. Dla Eurokratów nie miało to żadnego znaczenia.
12 września 2018 “DYREKTYWA PARLAMENTU EUROPEJSKIEGO I RADY w sprawie praw autorskich na jednolitym rynku cyfrowym” została przegłosowana. Jeśli zostanie wprowadzona w życie, bedziemy musieli wykupić licencję nawet na zamieszczenie linku. Czy oznacza to koniec wolności słowa?
Domena publiczna jest systematycznie ograbiana z dorobku kulturalnego całych pokoleń i generacji. Było regułą, że utwory artystyczne i dokumenty stawały się powszechnie dostępne po pięćdziesięciu latach od ich powstania. Ta zasada, umożliwiająca swobodne korzystanie z osiągnięć cywilizacji i dóbr kulturalnych jest powoli i systematycznie rugowana i zastępowana drakońskimi prawami autorskimi, uniemożliwiającymi reprodukowanie znacznej części obrazów wielkich artystów, czy też upowszechnianie archiwalnych fotografii. Rozmaite firmy wykupują archiwa, stając się w ten sposób właścicielami dokumentów, które już dawno przeszły do historii i powinny być dostępnym źródłem dla wszystkich badaczy i zainteresowanych. Można podejrzewać, że nie jest to wynikiem niekontrolowanej ekspansji sprytnych przedsiębiorców, wykorzystujących prawne luki ustawodawstwa, ale świadoma strategia, zmierzająca do pełnej kontroli dziedzictwa kulturalnego.
W tym kontekście trzeba uważnie się przyjrzeć opublikowanemu przez Unię Europejską projekcie “DYREKTYWY PARLAMENTU EUROPEJSKIEGO I RADY w sprawie praw autorskich na jednolitym rynku cyfrowym”
Z projektem ustawy można zapoznać się (we wszystkich językach UE) tutaj:
Z pozoru można sądzić, że ten wielostronicowy dokument, napisany biurokratycznym językiem, przypominającym styl komunistycznej nowomowy, dobrze znanej we wschodniej i środkowej Europie z innej epoki, poruszy problem powszechnego dostępu do dóbr kulturalnych, będzie miał na celu ułatwienie prowadzenia badań naukowych i liberalizację dostępności do szerokich zasobów informacji.
Wrażenie takie mają stworzyć górnolotne sformułowania, będące w rzeczywistości zasłoną dymną prawdziwych intencji Dyrektywy unijnych komisarzy. Nie zmierzają oni, jak to podają w komunikatach „W kierunku nowoczesnych, bardziej europejskich ram prawa autorskiego”. Nie chodzi im też o „zmniejszenie różnic między krajowymi systemami prawa autorskiego oraz umożliwienie użytkownikom w całej UE szerszego dostępu do utworów” , ani nawet o “osiągnięcie właściwej równowagi między prawami i interesami autorów i innych podmiotów praw a prawami i interesami użytkowników”.
Komisarze UE wysoko oceniają wartości, generowane przez “sektor prasowy”:
“Sprawiedliwy podział wartości jest również niezbędny, aby zapewnić stabilność sektora prasowego. Wydawcy prasowi mają trudności z udzielaniem licencji na swoje publikacje w internecie i z uzyskiwaniem należnego udziału w generowanej przez siebie wartości. W ostatecznym rozrachunku może to wpłynąć na dostęp obywateli do informacji. W niniejszym wniosku przewidziano nowe prawo dotyczące wydawców prasowych, które ma im ułatwić udzielanie licencji na publikacje w internecie, odzyskiwanie inwestycji i egzekwowanie praw.”
Pogróżka “egzekwowania praw” pobrzmiewa we wszystkich rozdziałach przygotowywanej ustawy. Nietrudno dostrzec, że prawdziwym celem “Dyrektywy w sprawie praw autorskich” jest ograniczenie dostępu do informacji..
Ta powszechna, dotychczas niczym nie blokowana internetowa przestrzeń rozprzestrzeniania myśli, idei, wiedzy i poglądów ma zostać drastycznie ograniczona i poddana pełnej kontroli. Kluczem do tego ma być “Artykuł 13”:
“Dostawcy usług społeczeństwa informacyjnego, którzy przechowują i zapewniają publiczny dostęp do dużej liczby utworów (…) podejmują środki w celu zapewnienia funkcjonowania umów. Środki te, takie jak stosowanie skutecznych technologii rozpoznawania treści, muszą być odpowiednie i proporcjonalne.“
W praktyce ma to oznaczać stosowanie filtrów, rozpoznających fragmenty, objętę ochroną praw autorskich i nakładanie sankcji i kar, wobec podmiotów, naruszających ustawę. Naruszeniem takim może być cytat, link do artykułu, albo fragment wypowiedzi. W świetle proponowanych “udoskonaleń”, obowiązująca zasada “fair use” (rozsądnego wykorzystania) przestaje obowiązywać. Artykuł 13, jeżeli ustawa w proponowanej formie zostanie uchwalona będzie pułapką i sidłem, w którym łamane bedą pióra niepokornych, walczących z kłamstwem i propagandą autorów.
Aroganccy komisarze Unii, pisząc o szczegółach ustawy, zapewniają, że nowe ‘prawo autorskie” bedzie bezwzględnie egzekwowane:
“Wybrany wariant jest bardziej zaawansowany, ponieważ nakłada na niektórych usługodawców obowiązek wdrożenia odpowiednich technologii i wspiera zawieranie umów z podmiotami praw. (…) W przypadku gdy zagrożone jest bezpieczeństwo i integralność systemu lub baz danych, w których utwory lub inne przedmioty objęte ochroną są przechowywane, podmioty praw powinny mieć możliwość stosowania odpowiednich środków. “
Jeżeli ustawa, która będzie poddana pod głosowanie 20 czerwca, przejdzie, nieznana dotychczas forma cenzury, może nas wszystkich chwycić za rękę, zanim zbliżymy ją do komputerowej klawiatury. Będziemy skazani na w pełni kontrolowaną dezinformację mainstreamowych mediów.
.
Aleksander Rybczyński
.
Article 13 could “destroy the internet as we know it”:
O autorze:
Aleksander Rybczyński jest absolwentem historii sztuki na Uniwersytecie Jagiellońskim. Opublikował ponad dziesięć zbiorów wierszy, w tym debiutancki tomik “Jeszcze żyjemy”, za który otrzymał w 1983 Nagrodę im. Kazimiery Iłłakowiczówny. Zajmuje się także krytyką artystyczną, prozą, publicystyką, dziennikarstwem, fotografią, filmem oraz pracą redakcyjną i wydawniczą. Mieszka w Kanadzie. Strona autorska
.
Wcale się nie zdziwię, jeżeli w obrębie następnej dekady zniesione zostaną wybory powszechne. Zmierzamy ku dyktaturze liberalizmu.