nie potrafię rozproszyć Was w kosmicznej próżni a raj wydaje się zbyt dalekim uzdrowiskiem co było głosem dotykiem uściskiem dłoni jest głuchą ciemnością za oknem co było oddechem bólem i pocałunkiem jest pełną szufladą po której hula słoneczny wiatr pozostaje więc pamięć lecz ona także zostanie pochowana i będziemy przechodzić samotnie przez park i cienie nie zostaną zauważone dziadek Józek najmłodszy zmarły był sędziwy gdy wnukowi kręciły się włosy babcia Józefa pozwoliła się kochać dłużej i śmierć była słabsza od miłości ośmieszyła się przy szpitalnym łóżku ale jak zawsze postawiła na swoim dobroć babci uczyniła świat pięknym miejscem choć miejsca długo się nie zagrzewały. dzisiaj kiedy zapominam kolejność tylko śmierć wychodzi z twarzą wyraźne rysy nicości choć zacierają się rysy najbliższych obcych przy obiedzie w stołówce przy sąsiednim stole poeta Lech zawieszony po wieczność na klamce z tekstem Apokalipsy nie doczekał się debiutu inni samobójcy Małgorzata zamieniona w bryłę lodu pod mostem w Sztokholmie i Anna sięgająca po zakazany owoc na szpitalnym łóżku Witold ocalił piękno prowadzone na rzeź ale nie sprzedał ani jednego obrazu zamknął się nad nimi szklany dach pracowni Ania zbawiona nagle od cierpienia może od radości wujek Józek o stoickim spokoju i ciocia Maryla czarująca życie do końca Janek budowniczy Gdyni i ofiara komunistycznego triumfu formy nad treścią Inger kochająca się z mężem na poddaszu do sędziwych lat babcia Jolanta jedyna ofiara raka w rodzinie rozrzuconej po świecie jak plik metryk na biurku niemieckiego urzędu poeta o zapomnianym imieniu czerwony kolaborant równie prawdziwie bieleją jego kości piesek pochowany pod kamieniem rozpędzona kulka życia zwrócona w torsjach święty Jerzy jak Stachura na manowcach w kożuchu za drzwiami o ciemnych włosach i słabym sercu Wacław zupełnie obojętny zmartwychwstał i biurko stoi puste szeleszcząc kartkami książek o świcie. Piotr wolny duch oglądany z okna samolotu tak wyraźnie jak żywa była jego ciepła dłoń rzeźbiarz Gienek umierający dwie ulice dalej szybko by patyna miała właściwą intensywność Franek Lusia wszyscy bezimienni zapomniani o których przypomnę sobie w ostatniej chwili Mamo
.
Aleksander Rybczyński
.
Ze względu na ograniczone możliwości szablonu witryny zmieniono wersyfikację wiersza.
.
O autorze:
Aleksander Rybczyński jest absolwentem historii sztuki na Uniwersytecie Jagiellońskim. Opublikował ponad dziesięć zbiorów wierszy, w tym debiutancki tomik “Jeszcze żyjemy”, za który otrzymał w 1983 Nagrodę im. Kazimiery Iłłakowiczówny. Zajmuje się także krytyką artystyczną, prozą, publicystyką, dziennikarstwem, fotografią, filmem oraz pracą redakcyjną i wydawniczą. Mieszka w Kanadzie. Strona autorska
.
Szkoda tej weryfikacji,
ale i tak dobry wiersz
się obronił wzruszeniem.